Co to był za rok...

Mamy jesień, dzień się skraca, robi się zimno, organizm zwalnia swoje obroty. Nie ma już wyścigów, nie trzeba katować się na treningach tempówkami, interwałami i innymi ćwiczeniami...
Można na spokojnie usiąść i pomyśleć. To właśnie teraz jest idealny czas na podsumowanie minionego sezonu, zobaczenie co poszło nie tak, a co nadspodziewanie dobrze. Znalezienie swoich mocnych i słabych stron, a co za tym idzie przemyślenie, jak ułożyć trening pod kątem nowego sezonu.

Zaryzykuję stwierdzeniem, że bez solidnego podsumowania sezonu, ciężko będzie dobrze wejść w przygotowania do kolejnego, ale to już kwestia bardzo indywidualna. Ja czegoś takiego potrzebuję, co niniejszym czynię.

Po udanym roku 2018, kiedy to udało się wrócić na właściwe tory, moje apetyty dotyczące sezonu 2019 były bardzo duże. Przemyślałem sobie całe to moje kolarstwo w głowie i w końcu też trochę zmądrzałem. Po pierwsze zdałem sobie sprawę z własnych ograniczeń zdrowotnych i pogodziłem się z faktem, iż długie, ciężkie wyścigi są po prostu nie dla mnie. Jeżdżenie wbrew własnemu organizmowi nie ma większego sensu, a jest tylko dodatkowym źródłem stresu i zdenerwowania (ile to ja wyścigów przegrałem walcząc z kurczami na ostatnich kilometrach). Po drugie doszedłem do wniosku, że szykowanie konkretnego szczytu formy w amatorstwie jest bez sensu, bo zbyt dużo rzeczy jest od nas kompletnie niezależnych. Po trzecie, postanowiłem być bardziej uniwersalnym kolarzem, takim który będzie potrafił powalczyć zarówno w górach, jak i w terenie bardziej płaskim. Wreszcie po czwarte - to ma być przede wszystkim zabawa, która sprawia mi przyjemność.


Swoich ustaleń trzymałem się już przy projektowaniu kalendarza startowego, w którym znalazły się wyścigi typowo górskie, czasówki pod górę, jak również płaskie starty w cyklu Via Dolny Śląsk. Na Via postanowiłem też powalczyć w klasyfikacji generalnej, jednak z góry założyłem tylko 7 startów (wymagane minimum) i brak punktów bonusowych za tzw. koronę wiosny, co już na starcie ustawiało mnie w mało uprzywilejowanej sytuacji i kompletnie bez marginesu błędu.

Nie będę teraz opisywał znowu wszystkich moich startów, jak mi poszły, gdzie się cieszyłem, a gdzie wręcz przeciwnie, bo to byłoby chyba po prostu nudne. W końcu przez cały sezon skwapliwie opisywałem moje osiągnięcia i to wszystko jest dostępne na blogu.

Zrobię więc tylko podsumowanie typowo statystyczne, a potem rozdzielę sam sobie "nagrody" w różnych kategoriach, co będzie chyba dużo fajniejsze niż klasyczne podsumowanie wszystkich startów.

Wszystkie moje starty kolejno:



Nazwa: Cykl: Wynik:
Ślężański Mnich Via Dolny Śląsk 2 kat / 3 open
Klasyk Annogórski Road Maraton 9 kat /12 open
Visegrad Race Via Dolny Śląsk 6 kat / 8 open
Jaworska Pajda Chleba Grody Piastowskie 1 kat / 3 open
Korona Gór Sowich Grody Piastowskie 4 kat / 4 open
Dog's Head Predator Via Dolny Śląsk 5 kat / 6 open
Krakonosuv Cyklomaraton 13 kat
Korona Kocich Gór Via Dolny Śląsk 10 kat/21open
Pętla Beskidzka Road Maraton 9 kat /16 open
Czasówka Doliną Czarnej Wisełki Road Maraton 4 kat / 7 open
Tatra Road Race Tatra Events 4 kat /13 open
Obiszów Via Dolny Śląsk 3 kat / 4 open
Baranowski Tour Road Tour 4 kat / 4 open
Górskie Mistrzostwa Polski Amatorów Dzkol 7 kat
Ludwikowice Kłodzkie Via Dolny Śląsk 1 kat / 1 open
Trek Race Częstochowa Road Tour 3 kat / 3 open
Runda Spadających Liści Via Dolny Śląsk 2 kat / 4 open

Jak widać powyżej, w sumie zanotowałem dwa zwycięstwa, w tym jedno w klasyfikacji Open. Sześć razy stawałem na podium, 11 razy zameldowałem się w Top 5 i aż 16 razy nie wypadłem poza pierwszą dziesiątkę. Jak na 17 startów, wynik ten uważam za bardzo dobry i chyba najlepszy w mojej dotychczasowej "karierze".
Gołym okiem widać też, że miałem bardzo udaną wiosnę i jesień, jak również kilka startów typowo letnich, w których zajmowałem to nieszczęsne - czwarte miejsce.
W cyklu Via Dolny Śląsk zająłem ostatecznie 5 miejsce w generalce na dystansie Fun.


Pora na subiektywne podsumowanie w kilku, wymyślonych przeze mnie, kategoriach:

Najlepszy wyścig:
Ludwikowice Kłodzkie
Tu nie może być inaczej, cały wyścig w trzyosobowej ucieczce, dobra noga na podjazdach i świetny finisz, co ostatecznie daje mi chyba pierwsze w życiu zwycięstwo w klasyfikacji Open. To uczucie kiedy jako pierwszy przekraczasz metę i jeszcze masz czas na spokojne uniesienie rąk w górę jest po prostu bezcenne.


Częstochowa Trek Race
W tej kategorii musiałem wyróżnić dwa wyścigi, bo oba zapamiętam na długo. W Częstochowie co prawda nie wygrałem w open ale połowę wyścigu spędziłem w trzyosobowej, bardzo silnej, ucieczce, gdzie mieliśmy peleton dosłownie na sekundy na nami ale dociągnęliśmy to do końca. W koszmarnym wietrze, walcząc mocno z samym sobą w końcówce udało się dowieźć 3 miejsce open, które zapamiętam jako jedno z cenniejszych i cięższych w życiu. To właśnie tego dnia wykręciłem też najlepsze waty w całym sezonie.



Najgorszy wyścig:
GSMP Amatorów
Tego dnia moje nogi były kompletnie z innej bajki, nie zgadzało się kompletnie nic. Pogoda była fatalna, nie chciało się kompletnie ścigać, na podjazdach jechałem gdzieś na połowę swoich możliwości. To po prostu nie był mój dzień, bo przecież dobę później zanotowałem doskonały występ w Ludwikowicach. Szkoda, że taka dyspozycja przypadła właśnie na Mistrzostwa Polski.


Pech sezonu:
Korona Kocich Gór
Tu wybór był oczywisty. Cały wyścig miałem świetną nogę, na podjazdach czułem się doskonale, zgadzały się waty i samopoczucie. Byłem w zasadzie pewien, że na finiszu pod słynną Prababkę powinienem wjechać na podium. Kontrolowałem wszystko tak jak sobie założyłem, jednak przed samym finiszem, na najbardziej stromym odcinku podjazdu, kiedy zaczynałem właściwy atak na metę, wypięła mi się noga z pedału i miałem po zawodach. Pogrzebałem szanse na zwycięstwo w wyścigu i podium w generalce. Taki to już jest sport...



Finisz (sprint) roku:
Jaworska Pajda Chleba
Typowo płaska końcówka, nawet po wymagającej górskiej trasie, ciężko mnie stawiać w roli faworyta w takich warunkach. Po bardzo fajnej walce na trasie i dość sporej selekcji udaje się wygrać finisz w swojej kategorii. 




Super noga:
Korona Kocich Gór
Wyścigów, na których, od początku do końca, mam dobrą nogę i czuję, że to taki mały dzień konia, jest, w moim przypadku, raczej mało. Tego dnia czułem, że jestem mocny i potwierdzałem to na trasie. Skończyło się tak jak się skończyło, zwykły pech, który pewnie bolałby mniej gdybym nie czuł się tak dobrze.



Największa niespodzianka:
Ślężański Mnich
Kompletnie nie spodziewałem się drugiego miejsca na pierwszym starcie sezonu, gdzie w zasadzie nie trenowałem jeszcze za bardzo żadnych interwałów, tempówek itd.  W zdecydowanie uprzywilejowanej sytuacji byli ludzie, którzy wrócili ze zgrupowań w ciepłych krajach, czy ścigali się na Zwifcie, a tu proszę - piękna niespodzianka. Trzeba tez dodać, że pierwsze miejsce przegrałem szerokością opony.


Największe zmęczenie
Krakonosuv Cyklomaraton 
To był wyścig hardcorowy w każdym sensie, długa, górska trasa, wysoki poziom sportowy i co najgorsze - potworny upał. W pewnym momencie po prostu mnie odcięło, nie byłem w stanie trzymać swoich normalnych watów i toczyłem się swoim tempem do mety. Wyścig w piekarniku albo saunie - jak to woli ;)



Największy niedosyt
Tatra Road Race
To wyścig, który ma szczególne miejsce w moim sercu, a cel stanięcia na podium krótkiego dystansu jest aktualny każdego roku. Tym razem wszystko wyglądało dobrze i ten cel był bardzo bliski, ale znowu wyeliminowały mnie kurcze na ostatnich podjazdach i kończę wyścig na, najmniej lubianym, czwartym miejscu.



Największe rozczarowanie:
Baranowski Tour 
Na starcie stawałem jako zwycięzca z ubiegłego roku, nogi kręciły bardzo dobrze. Zrobiłem konkretną selekcję, po której została nas szóstka zawodników. Jednak końcówka już nie poszła po mojej myśli i ostatecznie zająłem czwarte miejsce. Na całe szczęście wygrał kolega z Teamu, ale wiem że mogliśmy oboje stanąć na pudle tego dnia.



Najgorsze warunki:
Korona Gór Sowich
Góry, 5 stopni ciepła, deszcz i koszmarny wiatr... Naprawdę ciężko znaleźć gorsze warunki do jazdy ale zagryzłem zęby i wystartowałem. Zająłem 4 miejsce open po jednym z najcięższych wyścigów w moim życiu. Bolało ;)


Był to mój ostatni sezon w różowych barwach BodyiCoach Cycling Team, które reprezentowałem przez 8 długich lat. Współpracując z Kubą Kurczem wskoczyłem na poziom, który pozwalał mi na walkę o najwyższe cele. Cała masa poznanych, fantastycznych ludzi, z którymi przyszło nam się razem ścigać, jeździć na zgrupowania itp, na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Dzięki Wam wszystkim za te pasjonujące kilka lat, dzięki Kuba za zrobienie ze mnie kolarza amatora z prawdziwego zdarzenia. Całej ekipie BiC życzę dalszych sukcesów !




Z tego miejsca chciałbym również podziękować wszystkim, którzy ułatwiają mi w jakiś sposób całe to ściganie:
> firmie LUG (mój pracodawca), za wyrozumiałość i wsparcie finansowe
> Andrzejowi z Bike4Race za pomoc sprzętową
> Radello za świetne kosmetyki Sportsbalm i przepyszne odżywki i smakołyki: Dextro, Honey Stinger, Fit Bites, Lucho Dilitos i Bananito
> Rehagym za doprowadzenie moich nóg do stanu dużo lepszej używalności i pilnowanie aby nie zajechać mięśni
> Volveno za mega fajne ciuszki

Na osobny akapit zasługuje moja rodzinka, która dzielnie znosi całą tą moją pasję, treningi i wyjazdy na wyścigi. Kochanie dziękuję za wyrozumiałość !




Czas na zmiany, w nowym sezonie będę reprezentował już nowe barwy. Jakie ? Zobaczycie zapewne już wkrótce, a teraz pora się zresetować i nie patrzeć na rower przez jakieś dwa tygodnie ;)

1 komentarz:

  1. Gratulacje za tak owocny sezon. Widać progress z roku na rok a z pewnością mając jeszcze rodzinę i obowiązki zawodowe nie jest łatwo wszystko pogodzić. Oby tak dalej w 2020!
    Pozdrowienia od wiernego kibica.

    OdpowiedzUsuń