Wyścig spadających liści

Jest w cyklu World Tour wyścig nazwany „Wyścigiem spadających liści”, czyli słynne włoskie Giro di Lombardia. Nazwa wywodzi się od warunków na trasie, gdzie często jest mokro, ślisko i wszędzie już leżą jesienne liście. Czuć wtedy w kościach koniec sezonu ale jeszcze trzeba się trochę pościgać.
Myślę, że spokojnie polskim wyścigiem spadających liści można ochrzcić Rajczę Tour z cyklu Dobre Sklepy Rowerowe Road Maraton. W tym roku było bowiem bardzo mokro, a w Beskidach widać jak na dłoni nadchodzącą wielkimi krokami jesień.


Ten kto pojawił się w Rajczy w sobotni poranek najpierw wystraszył się zapewne padającego deszczu, który skutecznie zmoczył wszystkie asfalty w okolicy zmieniając trasę na dość niebezpieczną. Jeśli jednak strach stał się tylko motywatorem do lepszej jazdy to potem nikt nie żałował, bowiem deszcz przestał padać i nawet co jakiś czas wychodziło zza chmur nieśmiało słońce.

Równo o 10:00 ruszyliśmy w barwnym, prawie 200-osobowym peletonie, organizator tym razem postanowił wytyczyć rasową górską trasę, która dość mocno odbiegała od tych znanych z ubiegłych edycji Rajczy. Mieliśmy podjazdy znane z Road Trophy, fajne bardziej płaski odcinki i standardowo sporo zjazdów, w tym również te klasyczne dla Beskidów – wąskie i kręte odcinki po dobrym asfalcie. Nie zabrakło również słynnego bruku na zjeździe z Koniakowa, który powoduje, że człowiek zastanawia się kiedy jego rower złoży się na kilka części.

Rywalizacja była dość zacięta, na starcie pojawiło się wielu dobrych zawodników, którzy zapewnili wysoki poziom sportowy. Mimo iż była to już końcówka września przy trasie byli również zagorzali kibice chwilami dopingujący kolarzy jak na wielkich Tourach ;)

Jak się okazało, peleton miał również swojego przyjaciela w postaci odważnego strażaka, który chyba nie mógł znieść myśli, że tak się męczymy i sam postanowił skrócić nam trasę o dwa ciekawe podjazdy i 300 metrów przewyższenia. Na początku nikt nie wiedział o co chodzi, mieliśmy skręcić w lewo, a tu na zjeździe stoi twardo strażak i kieruje wszystkich prosto. Był na tyle przekonujący, że nawet piloci na motocyklach dali się nabrać ;)
Trzeba podkreślić, że z całej tej dziwnej sytuacji trzeźwe myślenie organizatora pozwoliło przeprowadzić wyścig w ten sposób, że większość zawodników na mecie nawet nie wiedziała, że coś takiego miało miejsce.


I taka właśnie była Rajcza 2014, ciekawa i z przygodami. Był to również ostatni wyścig cyklu w tym roku – wieczorem było nawet uroczyste zakończenie z dekoracjami klasyfikacji generalnych, dobrym jedzeniem, fajnymi prezentacjami i pysznym piwkiem. Ot takie pobudzenie apetytu na kolejny sezon, który z tego co mówi Wiesiek Legierski będzie jeszcze lepszy i ciekawszy.

Do zobaczenia w przyszłym roku – nie prześpijcie zimy, bo konkurencja tylko na to czeka :)

2 komentarze:

  1. skoro to wszystko działo się w Rajczy w 2015 roku, to nie ma się co dziwić strażakowi, że nie nadążył z ustaleniami trasy.

    OdpowiedzUsuń
  2. W Beskidach zawsze jest super. A szczególnie w Rajczy. Z roku na rok jest fajniejsza impreza. Zobaczymy co będzie w przyszłym roku.

    OdpowiedzUsuń