Cóż to było za ściganie, czyli Grody Piastowskie 2023


Słońce, błękit nieba zmącony jedynie kilkoma rzędami cumulusów i kontrastujące z nim pola rzepaku po horyzont.
Zapach kwiatów i wszechobecna zieleń.
Tak miało być, jednak pogoda w ubiegły weekend postawiła zrobić psikusa i zamiast tego mieliśmy zapach deszczu, wszechobecną wilgoć, chłód, a nawet mgłę.

Nawet nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że to właśnie w ten weekend rozgrywane były Grody Piastowskie dla amatorów. Impreza górska, wymagająca, ale i dająca wiele satysfakcji uczestnikom. Dwa osobne wyścigi, które w tym roku dodatkowo ujęte były klasyfikacją generalną, więc można było je traktować po prostu jako kolejne etapy. Mój cel na ten weekend był prosty – pudło w generalce.

Na pierwszy ogień czekała Korona Gór Sowich ze startem i metą w Piławie Górnej. Podróż autem w Góry Sowie to nie było nic przyjemnego, w zasadzie cały czas padał rzęsisty deszcz i dopiero na krótko przed startem warunki zaczęły się trochę poprawiać. Siedzenie w aucie, przypinanie numerów startowych i wypatrywanie końca deszczu to chyba wspólna rzeczywistość tego dnia dla wszystkich uczestników.
Nie da się ukryć, chęci do jazdy na rowerze były znikome, ale jak to się popularnie mówi: „nie dla kolarza, słońce i plaża” więc trzeba było wziąć się w garść i po krótkim szykowaniu, punkt 12:00, stanęliśmy na mokrym starcie wyścigu. O dobrej rozgrzewce nie było mowy, pozostała nadzieja, że start nie będzie bardzo mocny, bo do pierwszego konkretnego podjazdu było aż ponad 20 kilometrów.


Co tu dużo pisać, nadzieja ta była bardzo zgubna… Od startu ruszyły ataki, a tempo było na tyle mocne, że w zasadzie już u podnóża podjazdu pod Srebrną Górę byłem całkiem mocno ujechany. Cały ten odcinek bezskutecznie próbowałem złapać swój rytm.
Przyszła pora na słynny podjazd pod Przełęcz Srebrną, miejscami sztywny, po denerwującej kostce. Jeśli nogi nie pracują tu właściwie to męczysz się okrutnie. Tak też było w moim przypadku, pierwszą część podjazdu wjeżdżało mi się bardzo ciężko i musiałem odpuścić próbę jazdy z czołówką wyścigu. W ten sposób kilka osób odjechało, jednak był to na tyle szczęśliwy dla mnie odjazd, że z mojej kategorii był tam tylko jeden zawodnik, podium było więc wciąż w zasięgu.

CCC Grody Piastowskie dla Amatorów 2023

Ciepłe, majowe, wczesne popołudnie. Słońce ogrzewa swoimi promieniami pobliskie stoki gór, błękitne niebo doskonale kontrastuje z wielkimi łanami wszechobecnego rzepaku. Słychać tylko śpiewające ptaki oraz typowe brzęczenie ciężko pracujących pszczół. Błogo. Nagle słychać charakterystyczny szum przejeżdżającego peletonu przez wijące się wśród pól asfalty i szybkie przeskakiwanie łańcucha po kasecie.
Brzmi aż za dobrze, ale czy to wymyślona sytuacja ? Niekoniecznie.


Tereny Gór Sowich oraz Pogórza Kaczawskiego dobrze kojarzone są z wiosennymi zmaganiami kolarzy, wszystko za sprawą świetnej kolarskiej imprezy, jaką niewątpliwie są Grody Piastowskie.

Niegdyś wyścig zawodowców, który przyciągał wiele zagranicznych ekip, obecnie przekształcony w wyścig dla amatorów.

Arena zmagań jest wyborna, każdy znajdzie coś dla siebie. Mamy tu długie podjazdy, szybkie zjazdy oraz płaskie odcinki wystawione na selektywny wiatr. Jest nawet brukowany finisz wśród zabytkowych kamienic.

W tym roku dwa osobne wyścigi, czyli Korona Gór Sowich oraz Jaworska Pajda Chleba, zostały przekształcone w rywalizację dwuetapową, co jeszcze dodaje pikanterii rywalizacji amatorów.


Tym razem początek zmagań odbędzie się w sobotę 6 maja w Piławie Górnej, gdzie po krótkim płaskim odcinku zaczniemy kultową wspinaczkę na Przełęcz Srebrną, kto tu jechał wie, że zarówno nachylenie, jak i wytrącająca z rytmu kostka, pięknie wchodzą w nogi i robią konkretną selekcję w peletonie. Jeśli natomiast jakimś cudem na szczycie wciąż będzie jechać wspólnie bardzo duża grupa kolarzy, to po stosunkowo krótkim zjeździe, na kolarzy czeka kolejny znany, sowiogórski podjazd na Przełęcz Woliborską. Równy ale dość długi uphill w leśnej scenerii na pewno zrobi swoje i kręty zjazd będzie już pokonywany raczej przez mniejsze grupki kolarzy. Na deser pozostanie tylko 15 kilometrów z Ostroszowic do Piławy Górnej ale uwaga, bo po drodze organizator przygotował małe niespodzianki, więc nie spodziewajcie się całkiem płaskiego odcinka, a kilka „zmarszczek” może konkretnie zaboleć.

Bike fitting, czyli szukanie optymalnej pozycji

Jako, że podczas minionego sezonu miałem mniejsze lub większe dolegliwości bólowe, szczególnie podczas mocnych jazd postanowiłem zweryfikować moją pozycję na rowerze. Po prostu czułem, że coś jest nie tak, a trwanie przy źle zoptymalizowanej pozycji na rowerze tylko nawarstwia problemy i może mieć fatalne skutki w dłuższej perspektywie czasowej.

Generalnie do tematu bike fittingu podchodziłem dość sceptycznie, bo w ostatnich czasach zabawa w ustawianie optymalnej pozycji poszła w bardzo złym kierunku. Obecnie na rynku jest cała masa mniejszych bądź większych firm, w których możemy przejść bike fitting. Problem w tym, że zdecydowana większość fitterów nie ma bladego pojęcia o fizjologii człowieka i robi to po szybkim kursie ustawiania pozycji. W konsekwencji wychodzimy z ustawieniem zgodnym z wcześniej określonymi na sztywno normami, a przecież każdy organizm jest inny.

Długo więc szukałem, gdzie można zrobić profesjonalny bike fiiting, prowadzony przez fizjoterapeutę z dużym doświadczeniem. Znalazłem taki adres, a właściwie to człowieka całkiem blisko Zielonej Góry, w mieście kojarzonym bezpośrednio z kolarstwem – Polkowicach. Mowa o Bartłomieju Czerwińskim i jego studiu Fizjoterapia Bike Fitting na ulicy Gdańskiej 22.

Bardzo dużo pozytywnych opinii i fakt, iż Bartek współpracuje z World-tourowym Teamem Bora-Hangrohe, ustawiając pozycje tamtejszych zawodników to chyba najlepszy dowód, że zna się na rzeczy.

Na wizytę w studio trzeba przeznaczyć około 4 godzin, w moim przypadku trwało to nawet chyba trochę dłużej ale zacznijmy od początku...

Deszczowo-wietrzna inauguracja sezonu startowego 2022

Na ten moment czekał każdy, ścigający się, amator kolarstwa w naszym kraju, po długiej zimie i katowania trenażera, siłowni czy przełajówki przyszedł czas na sprawdzenie formy i zweryfikowania jakie efekty przyniosła cała ta zimowa praca.

Ja trenowałem sumiennie, jednak mocno inaczej niż w poprzednich latach, większy nacisk postawiłem na ogólnorozwojówkę i zdecydowanie mniej pracowałem na rowerze w górnych zakresach pulsu/mocy. Pomimo, iż czułem że forma jest całkiem przyzwoita to zawsze jest jakaś niepewność przed pierwszym startem. Tym bardziej ciekaw byłem inauguracji sezonu na Via Dolny Śląsk w Sobótce.

Z uwagi na jakieś koszmarne warunki pogodowe i prognozy na początek kwietnia, organizator zmuszony był przełożyć wyścig o jeden tydzień do przodu, dzięki czemu czekał mnie bardzo intensywny weekend z wyścigami w sobotę i niedzielę.

Niestety, na tydzień przed startem, dzieciaki poprzynosiły ze szkoły i przedszkola infekcje. Przygotowywanie formy startowej w towarzystwie szalejących wirusów w domu to delikatnie mówiąc jazda bez trzymanki. To tak jak wejść do pokoju pełnym os i liczyć, że może jednak żadna nie użądli. A jak na to wrzucić ciężki trening to tak jakby wejść do tego samego pokoju, tyle że wysmarowanym miodem. Po prostu ryzyko złapania infekcji wzrasta okrutnie.
Lekko więc nie było, czułem że organizm z czymś walczy ale nie na tyle żebym czuł się bardzo chory. Prognozy na weekend też nie nastrajały optymistycznie, bo szykowała się pogoda dla kolarskich koneserów.

Na pierwszy ogień poszła wspomniana Sobótka, czyli Ślężański Mnich. Okolice Ślęży przywitały nas temperaturą w okolicy 3-4 stopni, mokrymi asfaltami i okrutnie mocnym wiatrem. Organizator przygotował dla nas odświeżoną rundę, dodając na trasie jeden dłuższy podjazd - to mogło mnie tylko ucieszyć. Niestety po nim czekał jeszcze dłuuugi płaski odcinek po polach, gdzie można było spodziewać się wietrznego koszmaru. W tym roku postanowiłem wrócić na dystans FUN i chyba już się pogodziłem na dobre z moimi ograniczeniami zdrowotnymi - ile można walczyć z wiatrakami...


Ochoty na rozgrzewkę w tych warunkach nie było, coś tam pokręciłem, sprawdziłem tradycyjnie ostatnie 2 kilometry trasy, ułożyłem sobie w głowie taktykę i ustawiłem się w sektorze startowym. Sama niska temperatura nie była taka zła, wystarczyło się dobrze ubrać i nasmarować maścią rozgrzewającą (tu od zawsze sprawdza mi się Sportsbalm Medium), jednak zimny wiatr tak bardzo potęgował uczucie chłodu, że zwykła minuta stania potrafiła już skutecznie człowieka wychłodzić.

W końcu nadszedł wyczekiwany start, który okazał się wolniejszy niż zakładałem. Nie było więc sensu czekać i już pod pierwszą górkę postanowiłem się rozgrzać, naciągając trochę grupę. Potem krótki zjazd, odcinek płaski z wiatrem i już zbliżaliśmy się do, wspomnianego wcześniej, nowego podjazdu pod Winną Górę, który znałem wcześniej tylko jako zjazd od drugiej strony. Nie szaleję, wiem że jest zdecydowanie za daleko do mety, a jazda samotnie przy takim wietrze to byłoby dla mnie samobójstwo. Nadaję równe tempo, ktoś poprawia i tak wjeżdżamy na szczyt. Okazuje się, że jednak poszła selekcja i jest nas chyba ósemka. Jeśli będziemy więc współpracować to powinno być dobrze.
Czeka nas szybki zjazd i tu spostrzegam, że coś jest nie tak z moją przerzutką - nie chce zrzucić na kilka najniższych koronek. Tylko ja wiem, jak bardzo musiałem się napocić żeby zjechać tam z tą grupką na takim przełożeniu - Strava pokazuje w tym miejscu kadencję 150 :)
Na szczęście na dole był odcinek brukowany i jak tylko mój rower poczuł kostkę, momentalnie przerzutka zrzuciła na najniższą koronkę - coś się musiało po prostu przyblokować.

Teraz czekał nas długi odcinek w zasadzie bez żadnych drzew, na odkrytym terenie, gdzie wiatr chwilami chciał przewracać, a w rękach czuć było że jedzie się na wysokich stożkach. W sumie to chyba nie pamiętam żebym kiedykolwiek jechał na wyścigu, po płaskiej szosie, 25 km/h.
W międzyczasie doszliśmy dużą część grupy M20 i zrobił się z tego pokaźny peletonik. Im bliżej byliśmy Sobótki, tym było bardziej niebezpiecznie. Każdy już kombinował jak tu się przebić do przodu, nikt nie dawał mocnych zmian, a w takich warunkach bardzo łatwo o jakieś liźnięcie koła i kraksę.


CCC Grody Piastowskie

W Polsce najbardziej znany wyścig kolarski dla zawodowców to oczywiście Tour de Pologne, jednak zaraz za ich plecami znajdują się, zdecydowanie mniej doceniane ale również bardzo ciekawe - Grody Piastowskie. Na ile jest to ważny wyścig niech świadczy fakt, że kiedy jeszcze Team CCC był ekipą kontynentalną i jechał na Giro Italia to podkreślał w mediach, że przejechane Giro zrobi dobrą nogę właśnie na Grody ;)

 

Wyścig ma tylko kilka etapów ale zawsze zahacza o fajne miasta i przede wszystkim, ma rasowy etap po Górach Sowich, który decyduje o klasyfikacji generalnej wyścigu i co roku wyłania najmocniejszego kolarza.

Tak się fajnie składa, że organizator, od kilku lat pamięta również o amatorach i dzięki temu odbywają się imprezy towarzyszące przeznaczone dla każdego fana kolarstwa szosowego. Z początku były to nieśmiałe próby ale od kilku lat mieliśmy w zasadzie cały cykl o nazwie Korona Gór Sowich, jak również bardzo fajne ściganie na Jaworskiej Pajdzie Chleba. Oprócz zapewnienia fajnych warunków do rywalizacji na zabezpieczonej i wyłączonej z ruchu rundzie była to też okazja do zdobycia fajnych pamiątek. Na każdej edycji Korony były do zdobycia medale, które po połączeniu stworzyły piękną rozetę, natomiast podczas Pajdy Chleba, na najlepszych kolarzy czekał ogromny wieniec chlebowy. 

W cieniu Tatr i Gorców, czyli Nowy Targ Road Challenge 2021


Od kilku lat zawsze chciałem wystartować w etapówce Nowy Targ Road Challenge, nigdy nie było mi po drodze z terminem tego wyścigu, aż wreszcie w tym roku wszystko mi się ładnie zgrało i coroczny urlop w Bukowinie Tatrzańskiej udało się połączyć z tą imprezą.

Fajne trasy, malownicza okolica, niezwykle mocna obsada i doskonała organizacja to cechy wyróżniające tą etapówkę. Nie jest to łatwy wyścig, z uwagi na całą śmietankę amatorskiego peletonu, niezwykle trudno tu o dobry wynik. Trzeba mieć wyśmienitą formę i być po prostu bardzo mocnym zawodnikiem.

Niestety, im bliżej lipca tego roku, tym większe miałem kłopoty ze zdrowiem i z moją formą. W zasadzie już po przyjeździe w góry wiedziałem, że będzie bardzo ciężko. Wtedy też postanowiłem, że cofnę się kilka lat wstecz i start potraktuję mocno treningowo. Dlaczego kilka lat wstecz ? Ano dlatego, że kiedyś startowało się na takiej Pętli Beskidzkiej, gdzieś zupełnie z tyłu peletonu i bardziej walczyło się o ukończenie wyścigu niż o sam wynik. Muszę powiedzieć, że to były fajne czasy, człowiek się tak nie stresował, nie było presji wyniku, była tylko radość z jazdy.

Nowy Targ Road Challenge, czyli 3 dni z Tatrami w tle

Wyobraź sobie taką sytuację, piękna pogoda, masz w nogach 100 kilometrów górskiego ścigania, zaczynasz ostatni podjazd, masz już wszystkiego dość, bomba mocno się już do Ciebie dobija i kiedy już masz wszystkiego dość, zza wzgórza wyłania się piękny widok na Tatry, a za zakrętem muzykę gra prawdziwa górska kapela. Nie - to nie jest fatamorgana, to meta wyścigu Nowy Targ Road Challenge.


Jedyna w swoim rodzaju, górska, szosowa etapówka dla amatorów to prawdziwa gratka zarówno dla zaawansowanych zawodników, jak i wszystkich miłośników kolarstwa. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.

Co roku do Nowego Targu zjeżdża się śmietanka amatorskiego peletonu aby sprawdzić nogę na bardzo wymagających trasach. Podczas trzech dni dostajemy cały przekrój kolarstwa szosowego w pigułce, jest jazda indywidualna na czas, etap stricte górski z metą na podjeździe oraz typowy klasyczny etap zakończony sprinterskim finiszem. Tutaj nie wygrywa nikt przypadkowy.


Karbonowa deska czy wygodne siodełko ?

Od dłuższego czasu, kiedy to zupełnie przypadkiem zauważyłem u jednego z moich znajomych gołe, całkowicie karbonowe siodełko, miałem wielka ochotę przetestować takie rozwiązanie. Z pomocą przyszedł sklep rowerowy Rowertour.com, który zaproponował mi testy siodełka karbonowego SA-K01, oczywiście zgodziłem się od razu i z wypiekami na twarzy czekałem, aż moje cztery litery będą mogły sprawdzić jak się na tym jeździ.

Na pierwszy rzut oka to po prostu nie może być wygodne i bardziej myślisz, że będziesz się czuł jak Tyler Hamilton, który przed Tour de France był tak wycieniowany, że nie mógł nawet chwili usiedzieć na drewnianym krześle, o czym wspomina w swojej książce "Wyścig Tajemnic".
No ale ja jestem z tych, którzy swoje zdanie ustalają dopiero, kiedy sami sprawdzą jak to rzeczywiście wygląda. A jak wygląda i się sprawuje ? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w dalszej części tekstu.


Oślepiony

fot. https://www.trekbikes.com

Mamy październik, dzień coraz krótszy, za chwilę - po zmianie czasu na zimowy - czas kiedy można pokręcić przy świetle słonecznym skróci się już do maksimum.
Nie jest to tekst zachęcający do jazdy z oświetleniem, patrząc na to co się dzieje ostatnio, świadomość z tym związana, poszła bardzo mocno w górę i widok rowerów z lampkami nawet w dzień nikogo już nie dziwi. Nie muszę więc nikogo chyba zachęcać - to po prostu kwestia naszego bezpieczeństwa.

Ale...

Rower przykuty kajdanami

Nigdy wcześniej nie myślałem nawet o takich przedmiotach jak zapięcie rowerowe. Jak każdy szanujący się szosowiec, trzymam moje ukochane dwa kółka bezpiecznie w domu, a na treningach nawet jak się zatrzymuję, to nie spuszczam mojego Ridleya z oczu nawet na moment.


Jednak w ostatnim czasie, coraz częściej wybieram się na rodzinne wycieczki z moim synem, a jak wiadomo takie wyprawy to częste postoje aby odpocząć lub aby po prostu zjeść jakieś lody, czy wypić chłodny napój w gorący dzień.
W takiej sytuacji czasem trzeba gdzieś ten rower zostawić, a jak już go zostawiamy to chcielibyśmy aby był bezpieczny.
Pomyślałem więc, że warto mieć w swojej rowerowej kolekcji zapięcie rowerowe. Na rynku jest cała masa różnego rodzaju tego typu zabezpieczeń, w bardzo zróżnicowanych cenach.
Tak się złożyło, że zupełnym przypadkiem, dostałem propozycję przetestowania zapięcia renomowanej firmy Abus, dokładniej modelu U-Lock GRANIT XPlus™540 .

Wcześniej firma ta kojarzyła mi się w zasadzie głównie z kaskami rowerowymi co oczywiście jest ogromnym błędem, bo kaski produkuje od całkiem niedawna, natomiast już od bardzo dłuższego czasu znana jest z produkcji różnego rodzaju zamków i bardzo złożonych, kompleksowych zabezpieczeń. Patrząc na gamę dostępnych produktów można powiedzieć wprost, że Abus - Bezpieczeństwo.