Szosowe Izery w pigułce

Mówią, że spontaniczne wyjazdy są najlepsze i mogę podpisać się pod tym stwierdzeniem dwoma rękoma. Jako, że przede mną były dwa ciężkie, typowo górskie wyścigi to musiałem potrenować podjazdy... Pierwotnie pomysł był taki, żeby znów katować moje zielonogórskie hopki w tą i z powrotem, jednak, na całe szczęście, w mojej głowie urodził się zupełnie inny pomysł.
Jak wiadomo, z dwoma dzieciakami, nie mogę sobie za bardzo pozwolić na wyjazd w góry na cały dzień więc trzeba było zastosować dość radykalne kroki i w niedzielę wstać już o 4 rano.


Na tapetę poszły góry, które są chyba najbliżej Zielonej, czyli Góry Izerskie. Bywałem już nie raz w Świeradowie Zdrój ale w zasadzie, z szosy, znałem tylko podjazd pod Stóg Izerski i rundkę dookoła tego fajnego zakątka.
Dłuższa chwila w internecie pokazała mi tą miejscówkę z zupełnie innej strony i postanowiłem to wszystko sprawdzić w realu - zapowiadał się genialny ale i bardzo ciężki trening !
Prognoza pogody zapowiadała fajne warunki, zero chmurek, 20-30 stopni, jedynym minusem miał być dość uporczywy, mocny wiatr wiejący z gór.


Pobudka, jak wcześniej wspominałem, już o 4 rano, szybka kawka i makaron z dżemem oraz miodem (ostatnio mój najlepszy posiłek przedwyścigowy).
Jest coś magicznego o tak wczesnym poranku w niedzielę, wszystko dopiero budzi się do życia, ruch jest praktycznie zerowy, autem jedzie się bardzo sprawnie, dzięki czemu do Świeradowa dojeżdżam w dwie godzinki. Wcześniej znalazłem na mapie fajny parking, dokładnie na samym szczycie Czerniawy Zdrój - tam, gdzie auta zostawiają m.in. ludzie korzystający ze słynnych singli pod Smrekiem.


Na pierwszy ogień idzie doskonała rundka po stronie czeskiej, jak się okazuje Singletracki pod Smrkiem są połączone idealną szosą, o czym wcześniej nie miałem pojęcia. Wystarczy przejechać granicę, po chwili skręcić w lewo i dostajemy komfortowy asfalt, różnorodne nachylenie i co najważniejsze - zakaz wjazdu dla aut (trzeba ominąć szlaban na wjeździe), do tego całkowicie zalesione tereny - czego chcieć więcej ?


Runda, którą ja sobie obrałem zawierała w sobie słynny podjazd pod Smedavę, czyli bardzo lubianą miejscówkę wśród Czechów, to jeden z tych podjazdów, które są wręcz idealne do treningu. Równe nachylenie, fajne serpentyny, dobra nawierzchnia. Tutaj jadę odczuwalnie mocno i równo ale oczywiście nie na maksa, podjazd na tyle fajny, że nawet nie trzeba zrzucać na małą tarczę. Dokucza jedynie wiatr, który z czasem jest coraz mocniejszy i skutecznie utrudnia rytmiczny wjazd.


Na szczycie przekraczam kolejny szlaban i skręcam w lewo. Tu zaczyna się istny raj dla szosowców, znów idealny asfalt, lasy, co jakiś czas lekki podjazd, jakiś przyjemny staw. Nic tylko jeździć i podziwiać. Ludzi brak ale nie ma się co dziwić, jest około 8 rano ;) Aby nie zabłądzić w całej tej sieci asfaltów (jest tam ich pokaźna ilość), zrobiłem upgrade mojego Garmina 500 o nawigację (na zdjęciu).

W zasadzie z każdym kilometrem było tylko ciekawiej, doszły widoczki i górujący w oddali Smrek. W pewnym momencie droga zaczęła już prowadzić w dół i tak, w zasadzie aż do samego końca tej bardzo ciekawej rundki. Jak dla mnie jest to idealne miejsce na wyścig szosowy, a rundy będą równie ciekawe w jedną, jak i w drugą stronę. Zdecydowanie moje największe odkrycie tego roku. Będzie trzeba wrócić i poszukać kolejnych ciekawych opcji jazdy w tym rejonie. Warto też dodać, że jest tam od groma fajnych szutrówek, co tworzy istny raj dla wszelkiej maści graveli.




Sprawnie wracam do granicy i przez Czerniawę dojeżdżam do auta, warto wspomnieć, że po drodze zaliczam całkiem hardcorowy podjazd, który miejscami ma 18 procent. Przy samochodzie robię szybki postój, uzupełniam bidony, dobieram batoniki - czas na polską część Gór Izerskich, zupełnie inną ale jeszcze bardziej ciekawą.


Pierwotnie plan zakładał na jazdę słynną Katorgą, czyli chyba najtrudniejszym podjazdem szosowym w Polsce, na którym można zmierzyć się ze średnim nachyleniem ponad 18 procent na całym kilometrze i chwilowym, ponad 20 procent. Z resztą sami zobaczcie profil tej masakry. Smaczku dodaje fakt, że cały podjazd można sobie wirtualnie przejechać na street view. Niestety odpuszczam ten atak z uwagi na wiejący, naprawdę bardzo silny, wiatr z gór. Ta sztajfa prowadzi bezprecedensowo, prosto w górę, bez żadnych zakrętów, tego dnia wychodziło to idealnie pod ten wiatr, na swoim przełożeniu 36/28 raz, że bym się pewnie zajechał, a dwa, myślę że na tym najostrzejszym fragmencie zaczęłoby mi po prosto podrywać przednie koło (przeżyłem to kiedyś na Karkonoskiej kiedy dostałem silny podmuch pod rower i prawie zrobiłem koziołka do tyłu ;)
Zostawiłem więc Katorgę na inny dzień, a sam zjechałem do centrum Świeradowa i stąd zacząłem podjazd na Stóg Izerski (1068 m n.p.m).



Tu też nie było lekko, wiatr dawał czadu, nachylenie już od Świeradowa daje ostro popalić, na szczęście na początku asfalt jest bardzo fajny ale z każdym kolejnym kilometrem się pogarsza i jak już opuszczamy miasto robi się coraz bardziej nieciekawie. Nachylenie dość konkretne, bo średnio na całości mamy 9% i co warto podkreślić, jest to podjazd bardzo równy.
Kiedy już jesteśmy w drugiej połowie uphillu zaczyna się najciekawsze - piękne widoki. Jako, że Stóg Izerski ma dużą wybitność, roztacza się z niego genialna wręcz panorama na okolice. Pierwszy raz zobaczymy to już przy przecięciu szosą popularnej, narciarskiej trasy zjazdowej, natomiast wisienką na torcie będzie sama końcówka po ostatnim nawrocie, na której podkręcam tempo i ku mojemu zdziwieniu zdobywam tam KOMa, mimo iż wiatr nie pomaga ;)


Pod samym schroniskiem na szczycie oczywiście obowiązkowy postój na zdjęcia, o tej godzinie jest pusto, niestety kilka fajnych pomysłów na fotkę spala na panewce z uwagi na ten ostry wiatr - nie ma jak ustawić kamerki, w sumie to ciężko ją nawet utrzymać w ręce, w jednym położeniu.

Kawałek zjeżdżam tą samą drogą i skręcam w kierunku granicy. Mamy tu jakiś kilometr asfaltu (znów jego stan pozostawia wiele do życzenia) aż na przełęcz, na której jednak stoi tylko wiata, a szosa zamienia się w odcinek szutrowy. Widoków na szczycie niestety brak - podjazd typowo tylko do zaliczenia.



Teraz zjeżdżam do rozwidlenia trzech dróg: na Stóg, na Halę Izerską i do Świeradowa. Asfalt na zjeździe daje popalić, rozpędzić się nie można mimo iż ruch turystyczny jeszcze niewielki, sporo dziur i nierówności - trzeba uważać.
Na rozwidleniu skręcam w prawo i zaczynam kolejny podjazd tego dnia - w kierunku Hali Izerskiej, dość krótki ale całkiem przyjemny, po którym następuje równie przyjemny zjazd już na samą Halę.



To też jest bardzo malownicza i zdecydowanie nietypowa miejscówka. Jest tu zawsze chłodniej niż w okolicy, notowane były tu już ujemne temperatury w lipcu, a zimą słupek rtęci potrafi zjechać aż na okolice -35 stopni, z uwagi na co nazywana jest polskim biegunem zimna. Kiedyś położona była tu wioska, z której pozostał w zasadzie jeden budynek - jest to słynna Chatka Górzystów, czyli schronisko prowadzone przez studentów. Podobno można tam skosztować genialnych wręcz naleśników z jagodami - ja niestety nie miałem na to czasu, czego bardzo żałuję, czytając wszelkie możliwe opinie w internecie.



Teraz pozostaje powrót w kierunku Świeradowa, najpierw pod górę, potem już konkretnie w dół. Żeby nie wracać ostro nachylonym odcinkiem, na którym dodatkowo z reguły jest bardzo dużo turystów jadę trochę na około, w kierunku Zakrętu Śmierci, a do samego Świeradowa dojeżdżam już drogą 358. Stąd pięknie widać Stóg Izerski, więc można zobaczyć, gdzie się wcześniej było.
Dla mnie trening dobiega końca, aczkolwiek zostaje jeszcze ostry podjazd przez dolną stację kolejki gondolowej do samochodu.


Na sam koniec podjeżdżam jeszcze kawałek w kierunku Katorgi, tak tylko żeby zobaczyć i poczuć przez chwilę to mityczne nachylenie. Szosa zaczyna piąć się ostro w górę zupełnie jak z Drogi Sudeckiej gdy zdobywamy Karkonoską. Jeśli potem jest tylko gorzej to na serio jest co jechać i już się nie mogę doczekać żeby tu wrócić. Udaje się strzelić poglądową fotkę, startując nijako "z drzewa", bo wpinanie się na takiej stromiźnie to już nie lada umiejętność. Wiem jedno - nie chciałbym tędy zjeżdżać na szosie.



Wracam już do auta, przebieram się, pakuję i jadę do Zielonej Góry. Na miejscu jestem krótko po 13:00 - tak jakbym wrócił z niedzielnej ustawki, dzięki czemu i rodzina jest zadowolona i ja.

Podsumowując, Góry Izerskie to wręcz idealne miejsce dla kolarza, a niedzielny poranek to z kolei idealny czas na tego typu trening. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, wolisz spokojne równe podjazdy na idealnych asfaltach - jeździsz po stronie czeskiej. Wolisz zapiek w mięśniach, ciężkie podjazdy nagradzane cudownymi widokami, wybierasz polskie klimaty. Nie ma tu wielkiego ruchu turystycznego, który skupia się bardziej w bliskich Karkonoszach. Izery wciąż sprawiają wrażenie nieodkrytych i dzikich, pomimo iż u ich podnóża leży jedno z bardziej znanych uzdrowisk w naszym kraju.


Wielka szkoda, że nie odbywają się tu wyścigi szosowe, a na wspomnienie o Pętli Karkonosko-Izerskiej Cezarego Zamany, łezka się w oku potrafi zakręcić... Celowo nie wspominam o Klasyku Szklarskim, bo ten niestety skutecznie omija wszystko co w Izerach najlepsze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz