Rajcza Tour już od kilku lat nazywana
jest przeze mnie „wyścigiem spadających liści”. Jest to
oczywiście wzór zaczerpnięty ze słynnej włoskiej Lombardii z
kalendarza World Tour. Powód jest prosty, oba wyścigi pełnią rolę
zakończenia sezonu i są rozgrywane zazwyczaj w kapryśnych
okolicznościach przyrody.
Muszę przyznać, że do Rajczy mam sentyment, to przecież tu, w 2012 roku, zaliczyłem swoje pierwsze zwycięstwo w "karierze".
Przyjechałem do Rajczy w piątek i miałem okazję rozkoszować się
temperaturą 23 stopni i pełnią słońca, wprowadzenie na szosie w
takich warunkach było po prostu rozkoszą. Zapomniałem nawet o tym,
że w zasadzie przez cały tydzień byłem chory, a mój kontakt z
rowerem ograniczał się do jednej krótkiej przejażdżki.
No ale byłoby to coś dziwnego -
letnia temperatura na wrześniowej Rajczy... No i stało się, kiedy
w sobotę przetarłem ciężkie powieki i odsłoniłem zasłony w
pensjonacie, moim oczom ukazała się gęsta mgła, mżawka i
wszechobecna wilgoć. Wiedziałem już, że nie będzie to miłe
ściganie. Kiedy wystawiłem już nos za okno utwierdziłem się
tylko w tym przekonaniu, bo było jakieś 10 stopni na plusie.
Poranek minął bardzo szybko i
punktualnie o 10:00 stawiłem się na starcie, dookoła cała
śmietanka Road Maratonu, będzie się z kim ścigać. Nie minęła
chwila i już zgrabnym peletonem jechaliśmy przez Ujsoły na
Przełęcz Glinne, z początku łagodny, praktycznie płaski, podjazd
w końcówce zamienił się w mocno nachyloną górę. Tu też miała
miejsce pierwsza selekcja, jednak następnie czekał nas długi zjazd
tą samą drogą i na dole znowu stworzył się spory peleton. W zasadzie tradycyjny scenariusz ścigania na tym wyścigu.
Nie było jednak mowy o długiej i
spokojnej jeździe dużą grupą po płaskich szosach. W tym roku
Wiesiek Legierski zadbał o to, aby zakończenie sezonu było
wybitnie górskie i na 100 kilometrach upchnął prawie 2000 m
przewyższenia.
Już w Kiczorze trzeba było zmierzyć
się z klasycznymi beskidzkimi ściankami wjeżdżając w kierunku
Nieledwi. Dalej nie było lepiej, kolejne wąskie i kręte drogi raz
ostro pod górę, raz ostro w dół robiły swoje i z każdym
kilometrem czołowa grupa topniała w oczach. Nagle, za słynnym i
bardzo ciężkim odcinku kostki brukowej przed Koniakowem
zorientowałem się, że w zasadzie zostało nas w czołówce tylko kilkunastu.
Niestety chwila nieuwagi na ostrym
zjeździe, gdzie jechałem na końcu grupy i potem lekka niemoc na
płaskim fragmencie spowodowała, że i ja musiałem pożegnać się
z pierwszą grupą. Niestety ta niemoc wyszła w najgorszym momencie,
bo już po chwili trzeba było wspinać się na najtrudniejszy
podjazd tego dnia – słynne z Road Trophy – Zapasieki. Podjazd
nie poszedł mi tak jakbym chciał i chwilę po nim kręciłem w
kilkuosobowej drugiej grupce.
Od tego momentu w zasadzie było nudno,
kręciliśmy w miarę równo i sprawnie, pokonując kolejne
przeszkody na trasie. Czekał nas jeszcze jeden podjazd na Słowacji,
szybki zjazd, trochę płaskiego i finałowy podjazd raz jeszcze na
Przełęcz Glinne.
Jechałem spokojnie, czułem już trudy
ścigania, w dodatku cały czas nie byłem w pełni dyspozycji z
uwagi na chorobę. Na ostrej końcówce zmusiłem się jeszcze do
mocniejszego pociągnięcia i ostatecznie wjechałem na szczyt na 15
pozycji OPEN i 6 w kategorii B.
Cel na wyścig był jeden – obronić
prowadzenie w górskiej klasyfikacji generalnej i to udało się
zrealizować !!
Jest złoto :) |
Dekoracja generalki kategorii B |
Z poczuciem dobrze spełnionego
obowiązku i zaliczenia jednego z głównych celów na sezon 2015
mogłem zjechać do pensjonatu i odstawić rower.
Razem z rodzinką poszliśmy na
uroczyste zakończenie powiązane z dekoracją klasyfikacji
generalnych. Mój synek jak zwykle był zachwycony kiedy mógł ze
mną wejść na scenę i odebrać medal za zwycięstwo.
Podsumowując Rajczę, to był kolejny
bardzo fajny wyścig, który pomimo słabszej dyspozycji i „jesiennej
nogi”, będę wspominał bardzo miło.
A teraz... Winter is coming ;)
Chciałbym też z tego miejsca
podziękować wszystkim zawodnikom, którzy na wyścigu podzielili
się ze mną piciem, gdyby nie te łyki, a nawet całe bidony chyba
bym nie dojechał do mety bez bomby ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz