Nareszcie góry

Od początku roku, z niecierpliwością czekałem na pierwsze dwa weekendy lipca. Kiedy zimą byłem zmuszony pracować na dwa etaty, myśl o dwóch weekendowych wypadach w Beskidy i w Tatry trzymała moją psychikę w jako takiej formie.

Nie spodziewałem się fajerwerków, wiedziałem że walka o czołowe lokaty raczej nie będzie możliwa, ale mimo wszystko te dwa wyścigi elektryzowały mnie przez całą pierwszą połowę roku i starałem się zrobić jako taką nogę na ten czas.

Kiedy więc nadszedł dzień wyjazdu do Wisły cieszyłem się jak dziecko idące na najnowszą część Minionków, a jak jeszcze wpadłem na pomysł wjechania na Pradziada jako wprowadzenie to wyglądałem jak 5 latek idący na Auta 3. Nie wiem czemu ale wjechanie na Czeskie Mount Ventoux chodziło za mną od dawna ale nigdy nie miałem po drodze. Było extra i koniecznie trzeba wrócić w rejon Jeseników, najlepiej na dłużej !


Jeśli chodzi o Beskidy, to pogoda miała być do bani, miało lać, miało być zimno ale że pogoda w górach to loteria, na starcie Pętli Beskidzkiej było ponad 20 stopni i świeciło słońce.


Tym razem nie będę Was zamęczał dokładnym opisem zmagań na trasie z każdego kilometra, bo to pisze każdy i ile można czytać takie epopeje ;)
Scenariusz był bardzo podobny, do tych zeszłorocznych. Na Zameczku pierwsza selekcja, mniej więcej w 3/4 podjazdu mnie "przydusza" i cierpię aż do zjazdu ze Stecówki. Nie muszę chyba pisać, że dalej nie jechałem już z czołówką, a gdzieś w trzeciej grupie.


O dziwo potem jechało mi się dobrze i bez żadnych przygód typu kurcze itp. dojechałem do mety na 11 miejscu w kategorii B i 22 OPEN. Z nogi nawet byłem zadowolony, strata do zwycięzcy nie była jakaś kosmiczna, jak na ten etap sezonu - OK.


Dzień później było to co lubię najbardziej, bo Czasówka typu uphill Na Zameczek. Tym razem pogoda już nie była tak łaskawa i pomimo iż na rozgrzewce jeszcze było w miarę sucho, to po starcie już lało konkretnie. Od rana czułem się dziwnie, jakieś osłabienie i takie tam. Oczywiście stanąłem na starcie i ruszyłem co sił w nogach pod górę, czując jednak z każdym kilometrem że to nie to.
Na mecie okazało się, że wykręciłem czas gorszy o 14 sekund od ubiegłorocznego i aż 30 sekund gorszy niż dwa lata wcześniej. Starczyło to jednak na 3 miejsce w kategorii (8 open), co w obecnej formie mnie mimo wszystko zadowala.



I w ten sposób minął mi pierwszy weekend w górach, 3 dni na które tak bardzo czekałem zleciały w mgnieniu oka. Było jak zwykle bardzo fajnie, w doborowym towarzystwie i w fajnym miejscu.

Najlepsze miało przyjść jednak w następnym tygodniu i z szacunku do wielkiej roboty organizacyjnej, jaką wykonali organizatorzy, o Tatra Road Race zrobię jednak osobny wpis (postaram się jak najszybciej)...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz