Spadające Liście w Sobótce na zakończenie sezonu

Zawsze miło jeździ mi się do Sobótki, którą ze spokojem można określić jako kolarską stolicę Polski, w samym cyklu Via Dolny Śląsk, aż trzy edycje umiejscowione są właśnie u podnóży Ślęży.
Tutaj rozpocząłem tegoroczny sezon i tu przyszło mi go zakończyć, w kwietniu byłem drugi, a jak poszło mi tym razem ?


Ostatni wyścig miałem w połowie września, rywalizacja w Częstochowie kosztowała mnie sporo sił i już wtedy czułem, że forma jest już raczej szczątkowa. Zadanie aby utrzymać ją jeszcze przez ponad miesiąc, na w miarę wysokim poziomie, brzmiało więc dość absurdalnie. No ale nie byłbym sobą, gdybym tej rękawicy nie podjął.

Pogoda była bardziej niż łaskawa, temperatura w okolicy 20 stopni, piękne słońce, które oświetlało całą paletę barw, jesiennych liści na drzewach. Do tego mocny wiatr, który miotał tymi liśćmi na prawo i lewo - no ale w końcu wyścig nie bez kozery nazywa się Rundą Spadających Liści.
W tym roku zmieniono trochę trasę i moim zdaniem, dzięki temu, nabrała jeszcze bardziej dynamicznego charakteru. Okoliczne pagórki wraz ze wspomnianym wiatrem stworzyły idealną arenę do zmagań kolarzy amatorów z całego kraju.


Startowałem standardowo na krótkim dystansie, do pokonania było 40 szybkich kilometrów i dobrze mi znani rywale, z którymi zdążyliśmy się dość dobrze poznać podczas dotychczasowych edycji Via Dolny Śląsk (dzięki Panowie za te wspólne wyścigi i rywalizację w duchu fair play).
Do dobrego wyniku w generalce brakowało mi jednego startu, po moich obliczeniach wychodziło, że w miarę udany występ uplasuje mnie ostatecznie na 5 miejscu w całym cyklu (szansę na podium straciłem podczas pechowej końcówki na Koronie Kocich Gór).


Wybiła godzina 11:00 i zwartym peletonikiem ruszyliśmy na trasę. Każda runda to podjazd w Strzegomianach, wkurzający odcinek prosty centralnie pod wiatr, charakterystyczna S-ka w Księgnicach Małych, trochę dziurawego asfaltu, szybki dojazd do Sobótki i finałowy podjazd ulicą Garncarską aż do mety przy hotelu Sobotel...

Trasa dla mnie dobra, szczególnie z finiszem pod górę, jednak już po pierwszych kilometrach wiedziałem, że będzie ciężko tego dnia coś zdziałać. Ponad miesiąc bez ścigania zrobił swoje i pierwsza runda to było jedno wielkie cierpienie. Tempo było bardzo mocne i uspokoiło się trochę dopiero w momencie kiedy na solo odjechał Kamil Gromnicki. Na podjazdach nie byłem sobą, nie miałem oczywiście problemów żeby wjeżdżać w czubie grupy ale to nie do końca o to chodziło. Wiedziałem, że w ten sposób rywali nie zmęczę i do Sobótki dojedziemy dużą grupą.


Po dwóch rundach nogi trochę puściły, nawet spróbowałem gdzieś tam naciągać grupkę ale to wszystko było raczej "pod publiczkę".
Poza Kamilem, później odjechał jeszcze Wojtek Zieliński, ale że to kategoria M2, a nas większość była z M3, to nikt specjalnie nie kwapił się do pogoni.
Kolejne kilometry mijały sprawnie, po drodze kilka ataków które jednak były kasowane. Mocna akcja poszła już na ostatnim kółku kiedy było blisko mety, odjechało trzech zawodników, zyskali trochę przewagi. Stanąłem na rzęsach i przeskoczyłem do nich. Mieliśmy lekką przewagę, jednak nie na tyle dużą aby to się udało i do Sobótki wjechaliśmy jednak całą zwartą grupą.


Zbliżał się podjazd na ulicę Garncarską, czyli miejsce gdzie wszystko miało się wyjaśnić. Ja wiedziałem jedno, aby zrobić dobry wynik musiałem zmęczyć typowych sprinterów, bo sama kreska była tylko lekko pod górę i tam będę już raczej na straconej pozycji. Niestety seria niefortunnych zdarzeń spowodowała, że dałem się zamknąć i całą zasadniczą część podjazdu wjechaliśmy zdecydowanie zbyt wolno aby myśleć o zwycięstwie. Sprint zaczął się w momencie kiedy było już widać metę. Zacząłem na złej pozycji ale, jadąc już bardziej głową niż nogami, udało się wykrzesać jeszcze trochę mocy i prawą stroną zacząłem finiszować na tyle skutecznie, że metę przekroczyłem jako trzeci zawodnik z naszego peletoniku, a drugi w kategorii M3. Do zwycięzcy dużo nie brakowało. Patrząc na moją dyspozycję tego dnia i okres sezonu, mogę być tylko zadowolony, kolejne pudło do kolekcji.



Dzięki temu, w generalce zajmuję ostatecznie 5 miejsce. Tutaj były apetyty na więcej, ale bez wiosennych punktów bonusowych i bez żadnego marginesu błędu (zaliczyłem tylko wymagane 7 startów z 11), ciężko myśleć o najwyższym stopniu podium.


Na tym można zakończyć oficjalnie sezon startowy, jakieś ładne podsumowanie pewnie pojawi się w najbliższym czasie, bo jest co podsumowywać.
Natomiast co przyniesie sezon 2020 ? Chyba dużo nowości, ale o tym później.


1 komentarz:

  1. Super podsumowanie, życzę sukcesów i czekam na kolejne wpisy :)

    OdpowiedzUsuń