Baranowski Tour 2019, czyli idealny Team Work

Okazji aby pościgać się z kolarzami zawodowymi, którzy obecnie ścigają się na szosach World Touru mamy kilka, są wyścigi Rafała Majki, Michała Kwiatkowskiego, czy Tomka Marczyńskiego. Są też jednak okazje aby zmierzyć się z kolarzami, którzy ścigali się w przeszłości, czyli często z naszymi idolami z dzieciństwa. Taką okazją jest niewątpliwie wyścig Baranowski Tour z cyklu Road Tour, który oprócz szans pościgania się z popularnym Rybą, daje nam również bardzo fajną, dynamiczną trasę, na której każdy znajdzie coś dla siebie.

Po zwycięstwie w kategorii, w roku ubiegłym, na dystansie 1/2 PRO, oczywiście ostrzyłem sobie zęby również na edycję 2019. Trasa mi pasuje, forma jakaś tam jeszcze jest, więc z optymizmem patrzyłem na przyjazd do Wałbrzycha.

Na starcie wiele znajomych twarzy ale atmosfera bardzo przyjazna, bez większej napinki. Oprócz mnie, z naszego BodyiCoach Team, jedzie jeszcze Bartek i Tomek i wiem, że takim składem możemy coś wspólnie zdziałać, jak się później okazało - miałem rację ;)

Wyścig zaczynamy szybkim zjazdem, po którym od razu następuje podjazd w kierunku obwodnicy Wałbrzycha, tutaj w celu przepalenia nogi i rozgrzania, wychodzę na czoło, podkręcam tempo ale nikt nie siada bezpośrednio na koło, robi się przerwa, więc zwalniam i czekam na peleton.
Wjazd do Julianowa również jest pod górę i tu zabieramy się do pracy zespołowej, trzy różowe koszulki na czele grupy, Bartek robi tempo, potem lecimy po zmianach i rozciągamy troszkę peleton. Wtedy już wiedziałem, że powinno być OK ;)

Wjeżdżamy na pierwszą rundę i po chwili mamy pierwszy bardzo długi zjazd, początkowo szybki, potem już bardziej wypłaszczony, ale jednak zjazd. Tutaj chowam się w środku dużej grupy i szykuję siły na to, co ma za chwilę nadejść, czyli podjazd pod Modliszów. Nie jest to wielka góra, zaledwie 3,5 kilometra, jednak wjechane w odpowiednim tempie, potrafi wejść w nogi i co ważne, po osiągnięciu szczytu, nie mamy klasycznego zjazdu, a męczący, płaski i wietrzny odcinek.
fot. RoadTour.pl
Podjazd zaczynamy bardzo liczną grupą, generalnie robię to co sobie założyłem, praktycznie od samego początku wychodzę na czoło i dyktuję swoje tempo. Nie ukrywam, tempo bardzo mocne, zachowując tylko małą rezerwę. Cel jest prosty - możliwie jak największe uszczuplenie peletonu. Noga nie kręci lekko, męczę się, nie do końca mogąc złapać swój właściwy rytm. Widzę jednak kątem oka jak odczepiają się kolejne "wagoniki" z naszego pociągu i to nakręca.
Wiem, że do góry będę musiał trochę odpocząć ale nie myślę o tym w tej chwili i dalej ostro naciskam na korby.
fot. RoadTour.pl

Pod sam koniec podjazdu, w nadawaniu tempa pomaga mi jeszcze trochę Tomek, na szczycie szybka kontrola na ile udała się selekcja. No udała się wybornie, bo jest nas ledwo szóstka :) Ja, Bartek i Tomek z BiC, Igor z Bartkiem z Road Racing i Mateusz z Questa. Same znajome twarze i sami zawodnicy, którzy nie robią ściemy. Już wtedy wiedziałem, że to się może udać i w tym składzie możemy zameldować się na mecie.

Po mocnej pracy na podjeździe, tak jak pisałem, musiałem trochę odpocząć i odpuściłem kilka zmian ale koledzy chyba nie mieli mi tego za złe, bo jednak selekcję zrobiłem konkretną ;) Super robotę robi Bartek, dając długie i mocne zmiany.

fot. RoadTour.pl
Na początku drugiej rundy dojechaliśmy do mojego idola, czyli Darka Baranowskiego, jakie to jest fajne uczucie jechać z kimś kogo kiedyś oglądało się w TV.
Zaczynamy zjazd i tutaj Darek jedzie taki ogień, że cała nasza ucieczka ma ogromne problemy żeby utrzymać takie tempo, już wiadomo kto jest mistrzem tego zjazdu ;)
Na wypłaszczeniu już wszystko wraca do normy i jedziemy w sześciu. Wtedy już każdy wiedział, że tym składem dojedziemy do mety. Problem był tylko jeden - wszyscy byliśmy z jednej kategorii M30, więc aż trójka z nas będzie musiała obejść się smakiem.

Drugi podjazd pod Modliszów jedziemy dużo spokojniej, ciągle dość mocno i równo ale bez świrowania ;) Natomiast po osiągnięciu szczytu swój tempomat wrzuca Bartek, wychodzi na zmianę i jak Maciek Bodnar - ciągnie nas ładne kilka kilometrów aż do zjazdu z rundy.
Stąd mamy jeszcze tylko kilka hopek, długi zjazd i finałowy podjazd na metę. Lecimy zgodnie po zmianach cały ten odcinek i w sześciu zaczynamy wspinaczkę na metę.
To dość krótki podjazd, który pokonuje się na relatywnie dużej szybkości. Pierwszy jedzie Tomek, za nim Igor i Mateusz, ja trzymam czwarte miejsce. Nagle, jeszcze sporo przed metą, Tomek staje w korby i atakuje. Igor i Mateusz mają chyba chwilę zwątpienia, jak tylko zrobiła się między nimi luka, już wiedziałem, że Tomek raczej to ogoli, bo tam ciężko już jest cokolwiek skasować. Ja skupiam się na walce o pudło, jednak nogi już były na tyle zmęczone i pozycja na tyle zła, że nie dałem rady właściwie zafiniszować i na kresce jestem czwarty. Znowu czwarty, przegrywam o 10 setnych sekundy i kolejny raz w tym sezonie ocieram się o pudło:/ Na całe szczęście zwycięzcą Open zostaje Tomek, co jest idealnym wykończeniem ciężkiej pracy naszego Teamu. Myślę, że nasze różowe koszulki były bardzo widoczne na trasie i myślę, że wielu zawodnikom zapadły w pamięć.
Co ważne, na mecie cała nasza ucieczka zbija sobie piątki, wszyscy w zasadzie zadowoleni, nikt nie ma do nikogo pretensji - był to po prostu kawał dobrego ścigania.

Podsumowując, ja mam oczywiście niedosyt, no bo ile razy można zajmować to paskudne, czwarte miejsce ? Do szczęścia zabrakło choćby jednego miejsca wyżej i byłyby dwie różowe koszulki na podium. Nie ma jednak co marudzić, bo wyścig poszedł po myśli naszego Teamu, dla którego zgarniamy przecież zwycięstwo Open !
Organizacyjnie było super, jak zwykle Darek Baranowski i Cezary Zamana stanęli na wysokości zadania i nie ma się do czego doczepić.
Co ważne, to atmosfera wyścigu, która była moim zdaniem doskonała, nie było tej wielkiej napinki, z którą często się spotykamy na amatorskich startach.
Za rok obowiązkowo trzeba się będzie znów zjawić w Wałbrzychu, strzelić fotkę z Mistrzem i spróbować wygrać wyścig :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz