Eddy Merckx wielkim kolarzem był...

Poniżej moja praca, która wygrała konkurs portalu rowery.org, trzeba się też czasem pochwalić... ;)

1 czerwca 1968 roku, włoskie Dolomity i morderczy podjazd pod słynne
Tre Cime di Lavaredo... Tak, często myślami wracam do tamtych chwil...

caelestralia.net
Jadę..., od kilkudziesięciu kilometrów razem z kilkoma innymi kolarzami męczę się w ucieczce, tempo zawrotne, warunki tragiczne, dobrze wiem, że najgorsze jeszcze przede mną, istna ściana do nieba, ale cel jest jeden – wygrać ten arcytrudny etap Giro d'Italia.

Mijam Jezioro Misurina, a to oznacza tylko jedno, za chwilę zacznie się wspinaczka, gdzie nie będzie żadnych szans na jakikolwiek odpoczynek, na puszczenie korb, na cokolwiek co pozwoliłoby choć na chwilę złapać oddech.

http://farm9.staticflickr.com
Zaczyna się, z naszej grupki w ucieczce nie zostało już nic, jadę pierwszy, przed chwilą „spłynął” ostatni towarzysz, pod kołami nachylenie 18 procent, przede mną tylko asfalt i kibice, za mną samochody, nie widać już żadnego kolarza. Zwycięstwo etapowe staje się realne, od razu czuje większą motywację, chwytam moje manetki przy ramie, zrzucam ząbek niżej na kasecie i staję w pedałach jeszcze przyspieszając.

http://www.gazzetta.it
Warunki są nieludzkie, wieje tak, że chwilami rzuca rowerem na prawo i lewo, pada deszcz ze śniegiem, moje skostniałe palce u stóp i dłonie pokazują, że temperatura oscyluje w pobliżu 0 stopni. Każdy normalny człowiek rzuciłby rower do rowu i szybko opatulił się ciepłym kocem przed kominkiem, pijąc gorącą herbatę. Ale nie ja, mam możliwość wygrania etapu Giro Italia i trafienia na usta całej sportowej Europy.

Napisy na asfalcie nie pozostają złudzeń, 3 kilometry do mety, w głowie burza myśli, zdrowy rozsądek podpowiada zejdź z roweru, bo zrobisz sobie krzywdę, jednak adrenalina robi swoje i dalej kręcę... prawa – lewa, prawa-lewa, prawa-lewa, raz w siodełku raz na stójce. Jest tak zimno, że nawet nie czuję bólu w nogach, płuca pieką, z ust wyrzucam tyle pary co klasyczny parowóz.
http://www.pedaletricolore.it
Na poboczach kibice, krzyki, gwara, kolejna dawka motywacji żeby dać z siebie jeszcze więcej, znowu chcę manetką ustawić inne przełożenie ale nie mogę, nie czuję już dłoni, tak jakbym miał tylko dwa kikuty oparte na kierownicy, no nic trzeba jechać na tym co mam...

Siodełko przeszkadza coraz bardziej, teraz pada już tylko śnieg, przeraźliwy chłód dostaje się wszędzie, już nawet nie wiem czy logicznie myślę, tylko jak automat powtarzam sekwencję prawa-lewa, prawa-lewa.

Do mety już bardzo blisko, zmęczony, wyziębiony, ogłupiały z wysiłku, ale wiem że wygrana etapowa jest na wyciągnięcie ręki. Każdy kolejny metr jest jak igła wbijana w ciało, nie ma zmiłuj, trzeba kręcić.
http://cdn.mos.bikeradar.com
I wtedy słyszę coś jakby większe poruszenie kibiców, do mojej głowy, dopiero po chwili, docierają dźwięki klaksonów aut za mną, z trudnością odwracam głowę i widzę Jego...

Mija mnie jakby jechał na motorze, jakby to była płaska droga, pomimo iż też ma krótki rękawek i krótkie spodenki sprawia wrażenie jakby te koszmarne warunki nie robiły na nim żadnego wrażenia. Kiedy do mnie dojeżdża zauważam tylko krótkie spojrzenie, grymaśny uśmiech po czym staje w pedałach i odjeżdża mi tempem dwa razy szybszym od mojego.
Po chwili widzę coraz mniejszą Jego sylwetkę przed sobą, aż znika zupełnie za kolejną sztywną serpentyną – w ten sposób znika też moje zwycięstwo etapowe...
Tak, to był On – Eddy Merckx, po prostu WIELKI KOLARZ.
http://www.cyclemagazine.it
Brakowało niewiele, po chwili siłą woli dojeżdżam na metę, jednak cała uwaga mediów i kibiców skupia się na kimś innym, mi pozostaje owinięcie w ciepły koc i próba powstrzymania drgawek. Byłem mocny ale ktoś był lepszy, mam tylko wrażenie, że przegrałem z kolarzem z innego świata, co tylko potwierdziły kolejne lata w kolarstwie. Lata w cieniu Kanibala...

1 komentarz:

  1. Świetny tekst! Od jakiegoś czasu książka Kanibala jest na mojej liście do przeczytania, a dzięki Twojemu tekstowi wiem, że muszę sięgnąć po nią już teraz. Pozdrower.

    OdpowiedzUsuń