Chorwackie Mont Ventoux

Jedziesz na zgrupowanie do Chorwacji, siedzisz sobie w Vodicach pod Szybenikiem. Wszystko fajnie, pełne słońce, ciepło, sporo górek... Ale czegoś jednak Ci brakuje. Czegoś co na długo pozostanie w Twojej pamięci, co spowoduje że całe to zgrupowanie będzie wyjątkowe...


No więc szukasz na mapie i w internecie jakiejś fajnej góry, nie spodziewając się jednak, że w takiej Chorwacji można znaleźć taką perełkę...

Podjęcie decyzji, że pożyczamy busa i jedziemy do oddalonej o 130 km Makarskiej to była tylko kwestia czasu.
Pobudka rano, szybkie śniadanie i już jedziemy na kolejną przygodę życia...

Na miejsce postoju busa wybraliśmy parking, gdzie znajduje się już wejście-wjazd do Parku Narodowego Biokovo. Stąd jest „tylko” 23 km podjazdu, ale jedyna słuszna opcja to jest zjazd do samego poziomu morza i zaliczenie aż 30 km jazdy non stop pod górę i przewyższenia 1800 metrów. Tak też robimy, na zjeździe trochę chłodno ale rękawki, nakolanniki i kamizelka załatwiają sprawę.

Zaczyna się zabawa, wychodzi słońce, asfalt pnie się już tylko w górę. Na liczniku przejechane 7 km i jakoś nie mogę uwierzyć, że osiągnę szczyt dopiero jak na Garminie pojawi się cyfra 36, to jest po prostu wbrew wszelkiej logice – gdy spojrzeć na góry widać jedno wielkie skaliste wzniesienie i tyle...

Rozkręcam komfortową kadencję i połykam kolejne metry chorwackiego, gładkiego asfaltu, pierwsze 7 km to zaledwie preludium, noga podaje, czas płynie szybko – czego chcieć więcej ?

Dojeżdżam do busa, czyli do miejsca gdzie wjeżdża się już na teren Parku Narodowego Biokovo, skręt w lewo i już zaczyna się prawdziwa zabawa. Na Stravie pokazywało stąd 23 kilometry równego podjazdu ze średnim nachyleniem 6% - pomyślałem spoko, idealne warunki podjazdowe.
Asfalt staje się jakby bardziej polski, nachylenie konkretnie wzrasta i nie chce odpuścić. Połykam kolejne serpentyny schowane w lesie czekając aż moim oczom ukaże się jakiś zacny widok. Nie oszczędzam się jakoś specjalnie, bo przecież na Stravie czeka na pobicie KOM ;)

Nareszcie wyjeżdżam z lasu, to co widzę przerosło moje oczekiwania – przepiękna panorama na wszechobecny błękit morza daleko w dole i wybrzeże Riwiery Makarskiej. Potrzeba dużo samozaparcia żeby po prostu nie stanąć i nie zacząć robić fotek, do tego wąska droga asfaltowa, która sprawia wrażenie przyklejonej do zbocza. Patrząc na tą górę z dołu ciężko wyobrazić sobie, że jakiś świr puścił tędy szosę. Generalnie coś pięknego.





Żeby jednak nie było idealnie to nachylenie wciąż jest spore i zdecydowanie przekracza planowane 6%, mało tego, po każdej serpentynie szosa ani myśli się trochę wypłaszczyć.

W końcu dojeżdżam do szczytu tej góry, mijam jakieś budynki, pasącą się krowę która przetrawioną trawą zapaskudziła asfalt, gdyby nie ona, pomyślałbym, że nie ma tam żywej duszy.
Myślałem, że wspiąłem się już wysoko, a tu moim oczom ukazują się kolejne góry wysokie jak te na które dopiero co wjechałem... Widać nawet szosę, która z daleko wygląda jak wąż zawinięty dookoła swojej ofiary, czekający na ostateczne ukąszenie.




Ja jednak nie daję się ugryźć i dalej mocno walczę z podjazdem, moc pokazuje że jest dobrze, trochę się nawet wypłaszcza ale za kolejnymi zakrętami moim oczom ukazują się kolejne kilkunastoprocentowe sztajfy... Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Patrzę na Garmina, a tam cyfra 23 km, czyli jeszcze jakieś 13 km do szczytu... Tyle to zazwyczaj mają podjazdy w naszej pięknej Polsce...

OK, wjeżdżam w końcu na szczyty gór które uważałem za ostateczne i co widzę ?
Właśnie coś takiego jak na zdjęciu wyżej... Tak, to właśnie jest Sveti Jure, czyli najwyższy szczyt Gór Biokovo i jednocześnie najwyżej położona szosa w Chorwacji.
Zaczyna widać śnieg na szczytach okolicznych gór, na razie lekko popruszone jak babki wielkanocne z cukrem pudrem.

Jadę dalej, co mam zrobić, z każdym kolejnym kilometrem zmniejsza się przecież dystans do mety. Robi się zimno, zaciągam zdjęte rękawki i zapinam kamizelkę. Chwilami szosa nawet prowadzi w dół i można się rozpędzić do 35 km/h, a wtedy chłód już przeszkadza. Oczywiście po każdym takim chwilowym odpuszczeniu pokazuje się kolejna sztywna sztajfa do góry. Taka właśnie jest ta część podjazdu na Sveti Jure, płasko – ostro – płasko – ostro, nie dziwię się że średnio wychodzi 6%.




Z każdym kolejnym kilometrem wzrasta też ilość śniegu i spada temperatura – robi się już konkretnie zimno, a do szczytu wciąż daleka droga – cały czas wieża ze Sveti Jure pojawia się za zakrętami daleko na horyzoncie.

W końcu jestem już blisko, zmęczenie daje o sobie znać – nic dziwnego od godziny jadę w zasadzie wciąż lekko pod progiem walcząc samotnie z upływającym czasem.
Co jakiś czas na asfalcie leżą łachy zmrożonego śniegu – dla szosowych opon niezłe wyzwanie, raz nawet muszę się zatrzymać i przeprowadzać rower ze strachu, że zaliczę glebę.




Dojeżdżam do szlabanu, każdy normalny człowiek pomyśli sobie, o zaraz będzie szczyt... Nie w tym przypadku, od tego miejsca czekają jeszcze bardzo wąskie serpentyny z masakrycznym nachyleniem, tak na dobicie na koniec. Dookoła pełno śniegu i widoki na ośnieżone szczyty, wjeżdżam na ostatnią prostą, a tu lipa – cała masa nawianego z pobocza śniegu. Myślę sobie, że nie po to tyrałem tak cały podjazd, żeby teraz mi segmentu na Stravie nie zaliczyło, biorę rower pod pachę i brodzę w głębokim śniegu zastanawiając się mocno czy jestem normalny. Kiedy już stwierdziłem, że nie,  stanąłem jakieś 30 metrów przed bramą i skończyłem jazdę.








Szczyt zdobyty, do góry ujemna temperatura, masa śniegu i genialne widoki. Kilka fotek, ubieram się i zaczynam zjazd, bo w takich warunkach nie ma co długo stać.



Jedno mogę powiedzieć – to był jeden z najgorszych zjazdów w moim życiu, zimno jak diabli, ręce cały czas zaciśnięte na klamkach i trwało to niemiłosiernie długo. Na dole nie wiedziałem jak się nazywam, zjechałem jeszcze do poziomu morza i rozjazdowo podjechałem z powrotem do busa.

Kolejna szosowa przygoda życia zaliczona, w tytule napisałem o chorwackim Mont Ventoux, bo tak mi się to skojarzyło, raz że są tu mocne wiatry, a dwa – sama góra jest bardzo podobna - z wieżą na szczycie i ogólnym ukształtowaniem terenu.

Jeśli kiedykolwiek będziecie na Riwierze Makarskiej w Chorwacji to gorąco polecam ten podjazd, nawet jeśli mielibyście go robić cały dzień to warto !

Aha... KOM z segmentu ze Stravy oczywiście zrobiony :P
Fotki rzecz jasna powstały już podczas zjazdu :)

Dziękuję, pozdrawiam.

Segment na Stravie:
http://www.strava.com/segments/682940

Cały trening:
http://www.strava.com/activities/119796307#2662331502

I na sam koniec cały podjazd na Google Street View - enjoy :)


Wyświetl większą mapę

3 komentarze:

  1. Gratuluję udanego wyjazdu i zgrupowania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wielki szacun. Wybieram się w te rejony i zastanawiam się nad wyborem roweru...mtb czy szosa?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja jutro na MTB tam jadę :D

    OdpowiedzUsuń