Kiedy nastał wrzesień, wszystko mi pasowało. Przyszła wysoka forma, co skutkowało m.in. podium na Tatry Tour, noga kręciła wyśmienicie, pogoda była aż nadto łaskawa (codziennie jeździłem rowerem do pracy, a to znaczy, że deszczu praktycznie nie było). Głowa powoli zaczynała już odpoczywać po sezonie, piękne wrześniowe słońce i dość wysokie temperatury powodowały, że aż chciało się kręcić...
I po tak wspaniałym wrześniu, doskonałym prezencie od szanownej pogody, przyszedł październik... W zasadzie to ciężko to opisać, nagle przyszło spore obniżenie temperatury, ciężkie chmury na długi czas spowiły niebo, a codzienny prysznic z góry był normą. Z resztą chyba nie muszę tu nic więcej pisać, każdy kto żyje w naszym pięknym kraju mógł to przeżyć na własnej skórze...
Kiedy każdy już myślał, że będzie złota polska jesień, dostał trochę obuchem w łeb...
Słowo klucz na październik to roztrenowanie, nie wiem czemu, ale ostatnio w sieci dość mocno hejtowane. Jak to amator robi roztrenowanie ? niby po czym ? bez przesady, nie bawmy się w zawodowców... Takie komentarze są na porządku dziennym. Generalnie tego nie rozumiem, jak ktoś musi odpocząć po sezonie to chyba ma do tego prawo, a że nazwie to sobie profesjonalnie jako roztrenowanie, to co niby jest w tym złego ? O tym, że głowa po sezonie musi odpocząć podpisuję się obiema rękoma, nogami, uszami, nosem i czym tam jeszcze się da ;) Nie zapominajmy też o naszych rodzinach, które na ten okres często czekają z utęsknieniem ;)
Wróćmy jednak do tego "doskonałego" miesiąca, jakim jest październik.
U mnie oznacza to jedno, szosa idzie sobie ładnie odpoczywać, a z poddasza wyciągam i odkurzam rower CX, w moim przypadku Ridleya X-Ride.
Co roku na przełaju jeżdżę rekreacyjnie, taka rasowa odskocznia od szosy, która w moim przypadku sprawdza się wyśmienicie, zanim CX mi się znudzi akurat zaczyna się wiosna i wracam na szosę - Circle od life, cycling life ;)
W tym roku, z dwóch powodów, postanowiłem jednak zrobić coś innego. Po pierwsze sezon był dziwny, z wieloma komplikacjami, w większości bez formy i z kłopotami zdrowotnymi, po drugie nie czuję się zmęczony, a dobra noga przyszła zdecydowanie zbyt późno i czuję wielki niedosyt ścigania. Z uwagi na powyższe, postanowiłem wystartować w dwóch wyścigach CX, które będą w mojej okolicy.
Ja - kompletne beztalencie jeśli chodzi o technikę, która w CX jest przecież punktem kluczowym. Pomysł w jakimś stopniu szalony ale zarazem coś co mnie ładnie nakręciło na cały ten beznadziejny miesiąc, coś co powodowało, że nawet przy kiepskiej pogodzie miałem dużą ochotę na trening.
Wyszło generalnie na to, że w zasadzie przez cały miesiąc nie wychodziłem z lasu, wszystkie treningi odbywałem w terenie, często bardzo ciężkim, technicznym i najeżonym szybkimi zjazdami i podjazdami. Wyszedłem z założenia, że im ciężej będzie, tym lepiej, inaczej się nie nauczę. Trzymałem się zasady, że im bardziej uwalony rower, tym lepszy był trening ;)
Z każdą kolejną jazdą było lepiej, po drodze kilka gleb, jeden porządny szlif i stłuczenie nadgarstka.
Jak mi wyszło ? Na ile udało mi się przygotować do krótkiego, ale ciężkiego wyścigu CX ? O tym już wkrótce, w zasadzie to sam jestem ciekaw jaka będzie odpowiedź na to pytanie. Trzymajcie kciuki ;)
Roztrenowanie jest konieczne - kilka dni temu znajomy podczas spacerowego treningu stwierdził, że ciężko mu się jeździ bo noga nie jest już taka świeża. "To umyj" stwierdziłem...
OdpowiedzUsuń