Ostatni dzień roku, wypadałoby jakoś podsumować ten mijający, 2016 rok. Dużo różnych rzeczy się działo w moim kolarskim życiu, były wzloty i upadki, sukcesy i porażki, plusy i minusy...
Nie będę tu wymieniał wszystkich przejechanych wyścigów, wrzucał górnolotnych przemyśleń dotyczących przyszłego sezonu.
Kto mnie zna ten wie, że obecnie jestem w bardzo dziwnym punkcie mojej, nazwijmy to, kariery. Tak jak na bajkach, kiedy bohaterowie mają na swoich ramionach z jednej strony aniołka, a z drugiej diabełka. No i tak mi szepczą do ucha, z jednej strony motywacyjne myśli, żeby pomimo napotkanych trudności się nie poddawać, z drugiej - nastroje aby zrobić sobie przerwę, odpuścić i wyluzować.
Jednak nie po to poświęciłem tyle lat, tyle litrów wylanego potu i tyle sił na kolarstwo, aby teraz najzwyczajniej na świecie się poddawać. Po prostu muszę znaleźć złoty środek i jakoś przetrwać najbliższe i chyba najtrudniejsze dotychczas, trzy miesiące.
Najpierw jednak kilka zdań o minionym sezonie. Już na początku zacząłem mieć problemy z czasem, który mogłem poświęcić na treningi. W dodatku jak już miałem czas to i tak byłem na tyle zmęczony po pracy, że to wszystko było mało efektywne. Tak jak się można było spodziewać, początek sezonu był więc słaby, żeby nie powiedzieć najsłabszy w mojej historii. Kiedy wreszcie złapałem optymalną dyspozycję i noga zaczęła kręcić, tak jak powinna, pojawiły się problemy ze skurczami, w dodatku były to dość poważne problemy, które nie pozwalały mi nawet kończyć wyścigów.
Najlepszym przykładem będzie ściganie w Rajczy i na Pętli Beskidzkiej. Na wyścigach totalna lipa i DNF, a na czasówkach dzień po, dobra dyspozycja i dwa pudła.
Wtedy właśnie postanowiłem, że trzeba coś z tym problemem zrobić, poświęciłem czas na kompleksowe badania, pielgrzymki po lekarzach i odpuściłem ściganie na jakiś czas. Wreszcie trafiłem na kogoś kto potrafił wskazać mi kierunek rozwiązania moich problemów (nie było to łatwe, po wielu wizytach pt. jak ma Pan skurcze na wyścigach to niech się Pan nie ściga) i od czerwca wdrożyłem długotrwały plan naprawczy. Co ostatecznie decydowało o moich skurczach, co mi pomaga i jak to wszystko wygląda, opiszę w osobnym artykule, bo to sporo pisania i chciałbym to zrobić dobrze.
Tak czy inaczej, od wdrożenia mojego "planu" było już tylko lepiej. W pewnym momencie sam nie wierzyłem we wskazania mojego Garmina jeśli chodzi o wykręcane waty. Wszystko zaczęło iść w dobrym kierunku. Niestety życie prywatne nie pomagało i brak czasu na wyjazdy dość znacząco ograniczył mi starty. Postawiłem wszystko na jedną kartę i postanowiłem wystartować na krótkim dystansie Tatry Tour, odpowiednio się do tego przygotowując. To miał być swoisty sprawdzian, czy postawiona diagnoza była słuszna. Pierwszy raz w historii moich startów na tym wyścigu, wszystko zagrało tak jak bym sobie tego życzył. W konsekwencji przejechałem linię mety jako drugi zawodnik OPEN, a gdyby meta była 50 metrów dalej, byłbym pierwszy. Nawet nie macie pojęcia jak mnie ten start zmotywował i jaka była moja radość - właśnie takiego sukcesiku potrzebowałem - mówiąc krótko odżyłem.
Oprócz Tatry Tour zaliczyłem sporo bardzo udanych startów na czasówkach typu uphill, które jak wiecie uwielbiam, w zasadzie na każdej, w której startowałem znalazłem się na podium w klasyfikacji OPEN, dwie wygrywając.
To było chyba na tyle. Jako, że forma przyszła sporo później niż zwykle, chciałem jeszcze przetrzymać dobrą nogę i spróbować swoich sił na jakimś starcie przełajowym. Pojechałem na wyścig w Nielubii, który tak mnie zniechęcił do przełajowej zabawy, że dałem sobie z tym spokój (przynajmniej w tym roku) :P
Teraz wypadałoby napisać kilka zdań na temat planów na 2017...
No cóż, przez najbliższe 3 miesiące nie będę miał czasu na trenowanie w tygodniu. Mam pewien pomysł, który jeśli wypali to jednak coś pokręcę - może nawet całkiem sporo, ale będą to tylko kilometry stricte tlenowe. Tak więc treningi specjalistyczne zacznę dopiero w kwietniu. Z tego powodu celuję z formą startową dopiero na lipiec/sierpień/wrzesień. I w sumie dobrze mi z tym, bo przynajmniej teraz mam spokojną głowę, a ta bardzo się przyda w najbliższym czasie.
Co ma być to będzie i nie martwcie się, na razie ten aniołek na moim ramieniu wygrywa z diabełkiem, więc na pewno się nie poddam !!
Na koniec życzę Wam wszystkim spełnienia marzeń w 2017, aby ten rok był lepszy niż poprzedni, aby postawione cele się ziściły. Najlepszego !!
Cześć
OdpowiedzUsuńGratuluję wyników i życzę powodzenia w tym roku. Jednocześnie czekam na Twój artykuł o skurczach. W zeszłym roku kilkukrotnie bombardowało mnie co najmniej kilkadziesiąt skurczy różnych mięśni niemal jednocześnie. Lekarze w Polsce zajmujący się zawodem z dziada pradziada z umiejętnościami lekarskimi mają mało wspólnego, dlatego jeżeli znalazłeś jakiś dobry sposób na uniknięcie skurczy to jestem ciekaw.
Pozdrawiam
Marcin