Drrrrrrrrrrrrrrrr Drrrrrrrrrrrrrrrrr budzik dzwoni w środku nocy i brutalnie każe mi wstać z wygodnego i ciepłego łóżka. Jest 4:45, niedziela, kto normalny o tej godzinie wstaje ? Odpowiedź zbędna, bo każdy ją zna...
Przecierając kompletnie zaspane oczy, schodzę do kuchni, robię szybkie espresso i jem przygotowaną wieczorem owsiankę. Chociaż jem to złe słowo, próbuję wmówić sobie że to smaczne, że mam ochotę, ale o tej godzinie wszystko ledwo przechodzi przez gardło. Ogólnie to brzuch jakiś ciężki, samopoczucie beznadziejne, gdybym nie miał opłaconego startu chyba położyłbym się z powrotem spać ;)
Zjadam połowę porcji, dopijam kawę i szykuję się do drogi.
Rower spakowany, ciuchy zabrane, wsiadam do auta - kierunek Sobótka i wyścig Visegrad Race z cyklu Via Dolny Śląsk. Jest bardzo przyjemnie, termometr na zewnątrz pokazuje 6 stopni, do tego ciemno i lekka mgła, no nic tylko jechać 170km na wyścig, który rozpoczyna się o bandyckiej godzinie - 9:30 ;)
fot. Veloodra https://pl-pl.facebook.com/veloodra |
Podróż minęła jednak dość sprawnie, chociaż gdyby nie puszczone głośno radio i śpiewanie do "szlagierów" chyba bym zasnął za kierownicą...
W Sobótce melduję się przed 8:00, wystarczająco wcześnie żeby spokojnie pobrać pakiet startowy, dokończyć owsiankę i przygotować się dobrze do startu.
Temperatura rośnie więc decyduję się na koszulkę, rękawki i krótkie spodenki. Nogi smaruję niezawodnym Sportsbalmem i powinno być git :)
fot. Veloodra https://pl-pl.facebook.com/veloodra |
Robię pół godziny rozgrzewki ale że nogi za bardzo nie kręcą to będę jechał na przypał, w głowie nie mam żadnego ciśnienia na wynik, ten sezon jaki jest każdy widzi, w skrócie dramat i masakra :) Ustawiam się w sektorze i po 10 minutach ruszamy.
Założenie mam jedno, jechać jak najdłużej z czołówką i przede wszystkim z głową.
Początek niemrawy, bardzo liczna grupa połączonych grup M2 i M3, ja tradycyjnie jadę raczej z tyłu na świadka i próbuję złapać swój rytm, pierwsze kilometry idą mi ciężko ale sprawnie, jazda z tyłu to kiepski pomysł na Sobótkę, raz że człowiek się męczy dwa razy bardziej, a dwa - można łatwo zostać w drugiej grupie przy ewentualnym podziale (tak się stało np na Kocich Górach).
Pierwsza runda przelatuje dość szybko, tempo rwane - na podjazdach prędkość podkręcana, na płaskim i pod wiatr chwilami wręcz turystyka. Idą jakieś akcje zaczepne ale nikt nie jest puszczany, ja spokojnie kontroluję sytuację.
Na podjeździe przed metą, gdzie w zasadzie powinienem szukać swojej ewentualnej szansy pod koniec wyścigu, już widzę że będzie ciężko, tempo akurat tam było mocne, ja ładnie trzymałem ale żeby myśleć o jakimś ataku to niestety nie dziś ;)
Druga runda w zasadzie bez przygód, chociaż noga zaczęła się budzić i jechało mi się coraz lepiej. Podjazdy były tym razem dość spokojne, parę zaciągów i prób odjazdów oczywiście było ale nawet jak ktoś strzelał to po chwili dojeżdżał z powrotem.
Trzecia runda już mocniejsza, na hopkach coraz mocniej, coraz więcej prób ataku. Na jednym z podjazdów widzę z końca grupy, że z przodu odczepiło się 6 zawodników - szybkie rozeznanie - to bardzo mocna grupa, to może odjechać i dojechać do mety. Długo się nie zastanawiam, pełna moc w korby i przeskakuję. Udało się, pech chciał że tak jak peleton odpuścił początkowo ucieczkę, to już po moim przeskoku coś się ruszyło i dość szybko cała akcja została skasowana.
Dalej w zasadzie wciąż to samo, jednak zaciągi coraz mocniejsze i grupa wyraźnie się uszczupla. Mi noga zaczęła ładnie kręcić i od czasu tej ucieczki postanowiłem trzymać się już bliżej czuba i tego postanowienia skutecznie się trzymałem. Od tego momentu reagowałem na każdy atak i na każde przyspieszenie, w głowie powoli kiełkowała myśl o taktyce na finiszowych metrach.
Ostatnia runda dość wariacka, wiele prób ale oczywiście wszystko kasowane, gdzieś odjechał nam jeden zawodnik, czego ja niestety w ogóle nie zauważyłem, jak się później okazało zawodnik ten ogolił wyścig na solo - nic tylko pogratulować :)
Wróćmy jednak do ostatecznej rozgrywki w naszym peletonie... Jak tylko wjechaliśmy do Sobótki w myślach krążył mi atak na finałowym podjeździe. Tak się jednak złożyło, że zostałem zblokowany i nic z tego nie wyszło. W połowie podjazdu już się przerzedziło i pojechałem na czoło grupy, razem z innym zawodnikiem nadając dość mocne tempo żeby zmęczyć potencjalnych rywali na kreskę.
Ostatni zjazd przed metą zaczynam jako pierwszy - fajne uczucie ale tylko chwilowe, bo wiem, że harty z tyłu zaraz mnie wyprzedzą - taki był z resztą plan. Teraz tylko nie dać się zamknąć i zacząć finiszową prostą na w miarę dobrej pozycji...
Z daleka widać już metę i zaczyna się finisz, zaczyna się dość szybko więc już wiadomo że będzie długo bolało ;) Jadę swoje, po kolei mijając kolejnych zawodników, na ostatnich metrach jestem 3 w mojej kategorii ale niestety przed samą kreską mija mnie jeszcze jeden zawodnik i ostatecznie mijam metę jako 4 zawodnik w M3.
To był chyba najcięższy finisz w mojej historii, doszedłem do pulsu 198, bardziej jechałem już chyba głową niż nogami ale jestem bardzo zadowolony. W tym beznadziejnym sezonie udało się zająć fajne miejsce w Sobótce i zostawić na sobą kilku bardzo mocnych zawodników na finiszu, nic tylko się cieszyć. Potrzebowałem takiego wyścigu, potrzebowałem żeby znowu uwierzyć we własne możliwości i nabrać pewności siebie. Szkoda, że sezon się już kończy ale zrobię wszystko żeby przyszły był najlepszy w mojej dotychczasowej karierze !!
No i pozdrawiam wszystkich, z którymi dane mi było dziś się ścigać, nie z każdym mogłem pogadać ale swoistych "siema" wymieniłem dziś bardzo dużo :)
Jak sezon ma być lepszy to na TRR koniecznie na długim dystansie. Bo nie oszukujmy się Top1 krótkiego to mniej niż top50 długiego (albo i nawet gorzej). Chyba, że masz mniej niż 20 lat, jesteś dziewczyną albo masz ponad 50 lat.
OdpowiedzUsuńZ tym Top50 trochę przesadziłeś, nawet bardzo trochę... Daję głowę, że 40 zawodnik open długiego dystansu nie wygrałby na krótkim. Mam nadzieję, że przyszły rok będzie dobry, ale długi dystans TRR dla mnie to nie taka prosta sprawa z uwagi na przeszkody zdrowotne...
Usuń