CX Zielona Góra - Orlen Puchar Polski 2017

W zeszłym roku chciałem trochę postartować w wyścigach przełajowych, ale jak pojechałem do Nielubii, to tamtejszy wyścig wybił mi CX z głowy. Runda dookoła pola plus kilka przeszkód to nie było to, co mogłem oglądać w telewizji na rasowych, belgijskich wyścigach przełajowych, o czym możecie przeczytać tutaj... 

W tym roku postanowiłem dać CX drugą szansę i wystartować na moim domowym wyścigu w Zielonej Górze. Dobrze mi znane, doskonałe do CX tereny, zachęcały do udziału, dodatkowo był to też pretekst na odwiedziny przyjaciół z BodyiCoach Cycling Team - Łukasza i Andrzeja.


Oczywiście nie trenowałem specjalnie do tego startu, w zasadzie to prawie w ogóle nic ostatnio nie trenowałem, miała to być dobra zabawa na zakończenie sezonu. Pewnie byłoby tak w 100 procentach gdyby nie choroba, która dopadła mnie w czwartek :/ Zaczęło się od bólu gardła, a potem się rozkręciło na tyle, że jeszcze z czwartku na piątek w nocy męczyła mnie temperatura 39 stopni i czułem się beznadziejnie.
W piątek jednak infekcja trochę puściła i wieczorem przyjechał Andrzej z Łukaszem.


W sobotę zaplanowaliśmy sobie szybki trening po okolicach, gdzie w niedzielę miał być rozgrywany wyścig, duuuuużo świetnej zabawy, nakręcanie filmików, robienie zdjęć - jednym słowem CX Fun ;)

W niedzielę przyszedł czas na wyścig, obudziłem się rano, choroba ciągle męczyła ale na tyle, że byłem w stanie się ścigać. Puls już na dojeździe na start osiągał jakieś kosmiczne wartości, a ja czułem że lepiej było chyba zostać w domu.

Szybki odbiór numerów startowych, krótka przejażdżka po całej rundzie i już stoimy na starcie. Wystartowałem w Amatorach, więc były tu zarówno rowery CX, jak i zwykłe MTB, które na tej trasie miały sporą przewagę.


Kilka słów o trasie - nie miała ona nic wspólnego z porażką z Nielubii z zeszłego roku. Nie jestem jakimś wytrawnym przełajowcem ale moim zdaniem trasa była wyśmienita. Po szybkim starcie od razu schody, potem przejazd na agrafki na mokrej trawie i wjazd do lasu. Tutaj jazda po leśnych ścieżkach z korzeniami, podjazdami i technicznymi, krętymi zjazdami. Na dole przyszedł czas na sekcję bardzo techniczną,  Najpierw sporo piachu, zakręty po 180 stopni, dwie leżące belki, bardzo wąski przejazd między drzewami po korzeniach i na koniec długi podjazd w zasadzie już do samej mety. Zabrakło tylko podbiegów i przeszkód, ale jakoś za nimi nie płakałem.


Jeśli chodzi o mój występ to wyglądało to pewnie dość komicznie, jak rasowy szosowiec który dopiero co wjechał do lasu. Na tych wszystkich technicznych zjazdach czułem się jak Froome na płaskim finiszu - kompletnie nie moja bajka. Nie da się ukryć, że jeżdżąc tylko co jakiś czas jesienią po lesie, technikę mam żadną :) Na pierwszej rundzie nie było tragedii, chociaż na zakrętach po piachu, gdzieś podskakuje mi koło i robię piękny piruet tracąc mnóstwo pozycji. Na długim zjeździe chciałbym nadrabiać ale wąski przejazd nie daje mi takiej możliwości i strata do czołówki robi się nie do odrobienia.


Dopiero na schodach na początku rundy przeskakuje kilka miejsc i zaczynam nadrabiać stracony czas. Nie wiem jednak, że z każdą minutą jazdy na maksa pogarsza się technika (której przecież nie mam), i zaczynają się dziać niezłe jaja - nagle skręcam w taśmę myśląc, że jest już agrafka, na zjeździe wjeżdżam w drzewo, chwilami jadę nie wiedząc czy jeszcze panuję nad rowerem - ogólnie niezła zabawa :D Tam, gdzie na pierwszej rundzie jechałem całkiem ładnie teraz jadę tragicznie. Nie tracę jednak swojej pozycji, bo na podjeździe podkręcam tempo.

Na ostatniej rundzie trochę się uspokajam i tam, gdzie trzeba wykazać się techniką jadę po prostu bardzo wolno i uważnie. Dzięki temu pod koniec rundy okazuje się, że dwóch zawodników mam już na widelcu, tyle że meta coraz bliżej. Podkręcam mocno tempo na ostatnim podjeździe i na samym szczycie wyprzedzam dwójkę zawodników, po czym wpadam na metę na drugiej pozycji Amatorzy Open - rzutem na taśmę mam podium.
Na kresce wyglądam tragicznie, powoli schodzi adrenalina i do głosu zaczyna dochodzić moja infekcja. Na pewno start nie pomógł mi w powrocie do zdrowia ale jakoś nie potrafiłem się powstrzymać, szczególnie że odwiedzili mnie przecież przyjaciele z Łodzi i Opola. Dane z pulsmetru mówią wyraźnie, że raczej powinienem był zostać w łóżku.



Podsumowując, moja niechęć do startów CX minęła bezpowrotnie. Co prawda w tym sezonie nie planuję dalszych startów, bo raz że trzeba teraz się dobrze wyleczyć, a dwa pora zacząć spokojne i konkretne przygotowania do sezonu 2018. Natomiast za rok na pewno wystartuję w Zielonej Górze, tym razem już w kategorii Masters - o ile będę oczywiście zdrowy, bo w tym roku dwie rundy więcej by mnie chyba zabiły ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz