W cieniu Grodów Piastowskich

Grody Piastowskie każdy raczej zna, jedna z nielicznych polskich etapówek i z reguły jeden z głównych celów naszego rodzimego CCC Cycling Team. Swego czasu nawet się śmiano, że wiosenne klasyki World Tour jak np. Amstel Gold race, w których CCC brało udział, to świetne przygotowanie przed głównym celem, czyli Grodami ;)
Tak czy inaczej, organizatorzy postanowili zadbać również o amatorów i dać nam poczuć smak rywalizacji na tych samych trasach, gdzie później siódme poty wylewają zawodowcy. Tym sposobem w sobotę 12 maja znalazłem się w Pieszycach, a dzień później w Jaworze.


Pierwszy wyścig to Korona Gór Sowich i chociaż na samym początku stwierdzałem, że organizator robi sobie z nas kpiny serwując trasę o długości 37km, to po przejechaniu ich w tempie wyścigowym już tak ochoczo nie twierdzę. Wszystko przez fakt, że na tak krótkiej trasie upchnięte zostało 1000 metrów przewyższenia i takie przełęcze jak Jugowska, Sokola i Walimska, czyli jedne z dań głównych które mają do zaserwowania Góry Sowie.



Pobudka o 5 rano, szybka kawa, do samochodu i już jadę w kierunku Pieszyc, GPS pokazuje 2,5h jazdy i tak też dojeżdżam na miejsce. Biuro zawodów czynne od 8:00 otwiera się bliżej 8:30 ;) Tak czy inaczej, dość sprawnie odbieram numerki, szykuję rower i siebie i zabieram się za rozgrzewkę. Ta wydaje się kluczowa, bo wyścig zaczyna się 13-kilometrowym podjazdem na Przełęcz Jugowską... Udaje się odpowiednio rozgrzać i pomimo iż przez to w sektorze startowym stoję dopiero w 6 rzędzie chyba było warto...


3...2...1... Start
W powietrzu aż unosi się zapach testosteronu, tradycyjnie każdy chce być z przodu i wszyscy lecą jak mrówki do miodu. Jest trochę niebezpiecznie i nerwowo więc sprawnie przesuwam się stopniowo na czołowe miejsca w peletonie. Podjazd idzie szybko i sprawnie, puls pokazuje że jest dobrze, trzymam się ładnie czołówki połykając kolejne kilometry. Mam pewne obawy, bo jednak 13-kilometrowy podjazd to jakieś pół godziny jazdy w okolicach progu, a takich rzeczy w tym sezonie za bardzo jeszcze nie zaznałem. Niestety moje obawy były słuszne, bo gdzieś na 8 kilometrze łapię kryzys, na tyle mocny że kolejne podkręcenie tempa powoduje moje odłączenie od czołowej, 10-osobowej, grupki. Wyrównuję puls jednocześnie czekając na drugą grupkę, gdzie tempo jest dla mnie idealne i tak w 5 osób wjeżdżamy na przełęcz.
Zjazd idzie tak szybko i sprawnie, że nawet nie zauważam kiedy zaczynamy podjazd na Przełęcz Sokolą, podjazd który miał być równy i przyjemny, a który organizator postanowił nam znacznie ubarwić prowadząc jakąś boczną sztajfą. Przyznam, że tego się nie spodziewałem, bo nagle przed naszymi oczami pojawiła się wąska droga do nieba, gdzie na 1,5 kilometra średnie nachylenie oscylowało w okolicy 12% mając fragmenty 16%.
Nogi trochę zgłupiały, jechało mi się tu ciężko chociaż trochę "otuchy" dodawał fakt, że zaczęliśmy widzieć przed sobą kolejnych zawodników. No ale nie doszliśmy, a ze szczytu czekał nas kolejny bardzo szybki zjazd po zmianach.


W Walimiu kolejna niespodzianka organizatora i na Przełęcz Walimską również wjeżdżamy częściowo jakimś bocznym skrótem, tutaj nachylenie nie jest aż tak bardzo hardcorowe jak wcześniej ale też daje popalić i zostaje w nogach. Zostaje jeszcze końcówka podjazdu, gdzie z Arkiem z Diversey próbujemy dojść zawodników przed nami ale jednak trochę brakuje i w dwójkę zaczynamy zjazd do Pieszyc. Zjazd dość niebezpieczny i chwilami wariacki z naszej strony ale technicznie jedziemy go dobrze, współpraca się układa i razem wpadamy na metę.
www.e-legnickie.pl

www.e-legnickie.pl
Ostatecznie 5 miejsce w kategorii M30 i 10 OPEN, w sumie jestem zadowolony, bo widać że powoli wracam na właściwe tory, jednak strata minuty do podium trochę mnie męczy i standardowo myślę, gdzie mogłem się bardziej zagiąć i tą minutę urwać ;)

Dzień później cała barwa karuzela wyścigowa przenosi się do urokliwego Jawora, gdzie obok mety Grodów jest rozgrywana Jaworska Pajda Chleba na dwóch dystansach. Jako, że ten krótki jest po prostu ultra krótki wybieram wersję dłuższą. 
Nie znam kompletnie trasy wyścigu, wiem, że będą dwa solidne podjazdy i niestety długi, płaski dojazd na metę. Robię szybki rekonesans ostatnich metrów i już wiem, że końcówka jest kompletnie nie dla mnie - wąsko i po nierównym bruku - to preferuje raczej dobrze zbudowanych kolarzy, a nie takich "wycieniów" jak ja ;) W takiej sytuacji jedyna szansa na dobry wynik to ucieczka...
www.e-legnickie.pl
Czas mija bardzo szybko i ani się obracam, a już stoję na starcie witając się ze znajomymi. Ekipa przyjechała konkretna więc zapowiada się fajne ściganie.
3...2...1... start, od razu bez żadnego oglądania się na siebie idzie tempo i widać, że zaraz pójdzie jakiś atak. Tak też się stało, chłopaki ze Strefy Sportu urywają się zaraz po wyjeździe z miasta, mija mnie Kamil Gromnicki, który proponuje nawet żebym doskoczył z nim ale chwila zawahania i już jest po ptakach. Szkoda, szczerze mogę przyznać że szansę miałem, bo ostatecznie odjechała trójka właśnie z Kamilem w składzie. Inna sprawa, że nie wiem czy dałbym radę cały wyścig spędzić w ucieczce...
Tempo w peletonie wcale jakoś specjalnie nie siada, część zawodników chce gonić, część z tego korzysta - jak to zwykle na wyścigach bywa ;) Idzie kontratak dwóch zawodników ale nie wróżę im sukcesu w takim momencie.
Pierwszy podjazd pod Stanisławów jedziemy umiarkowanie mocno i bardzo równo, to powoduje, że cały czas jedzie duża grupa. Dopiero pod koniec zaczyna się mocniejsza jazda ale jest już za późno żeby skończyło się to konkretną selekcją. Na podjeździe kasujemy też kontratak.
Dalej nudna jazda po płaskim, trochę w górę, trochę w dół. Raczej się każdy pogodził, że odjazdu nie dogonimy i już w myślach ustawiał swój własny scenariusz drugiej części wyścigu.
Zaczyna się drugi konkretny podjazd na trasie czyli Bogaczów, nie znam kompletnie jego charakterystyki więc trzymam się z przodu. Początkowo równe tempo zaczyna być ostro podkręcane, widać że ochotę na porwanie grupy ma Michał Fonał więc grzecznie jadę za nim i nawet nie zauważam jak z tylu grupa zaczyna pękać. Sam mam mały kryzys ale ostatecznie na szczycie podjazdu meldujemy się w kilka osób. No i w takiej grupie powinniśmy wtedy postawić kropkę nad i, lecąc po zmianach i nie dając się dogonić. Niestety współpracy nie było i po kilku kilometrach wszystko się zjechało, a do Jawora na kreskę wpadła dość liczna grupa.
Na finisz nawet się nie szykowałem, wszelkie próby odjazdu w końcówce były od razu kasowane. Ostatecznie kończę na 7 miejscu w kategorii, bez tragedii ale i bez fajerwerków. To nie na mojej szyi zawiśnie charakterystyczna pajda chleba ;)


Podsumowując wyszedł bardzo fajny weekend startowy na Dolnym Śląsku, dla mnie bardzo pozytywny, bo po ubiegłym roku widać, że wszystko zaczyna wracać do normy i jeśli tylko zdrowie i czas pozwolą, to powinienem się jeszcze nie jeden raz kolarsko uśmiechnąć w tym roku.
Fajnie jest też się ścigać po tych samych trasach, po których później jadą zawodowcy, gorzej jak zaczniemy na Stravie porównywać sobie czasy z podjazdów...
A na Grody na pewno wrócę za rok :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz