W Polsce najbardziej znany wyścig kolarski dla zawodowców to oczywiście Tour de Pologne, jednak zaraz za ich plecami znajdują się, zdecydowanie mniej doceniane ale również bardzo ciekawe - Grody Piastowskie. Na ile jest to ważny wyścig niech świadczy fakt, że kiedy jeszcze Team CCC był ekipą kontynentalną i jechał na Giro Italia to podkreślał w mediach, że przejechane Giro zrobi dobrą nogę właśnie na Grody ;)
Wyścig ma tylko kilka etapów ale
zawsze zahacza o fajne miasta i przede wszystkim, ma rasowy etap po
Górach Sowich, który decyduje o klasyfikacji generalnej wyścigu i co
roku wyłania najmocniejszego kolarza.
Tak się fajnie składa, że organizator, od kilku lat pamięta również o amatorach i dzięki temu odbywają się imprezy towarzyszące przeznaczone dla każdego fana kolarstwa szosowego. Z początku były to nieśmiałe próby ale od kilku lat mieliśmy w zasadzie cały cykl o nazwie Korona Gór Sowich, jak również bardzo fajne ściganie na Jaworskiej Pajdzie Chleba. Oprócz zapewnienia fajnych warunków do rywalizacji na zabezpieczonej i wyłączonej z ruchu rundzie była to też okazja do zdobycia fajnych pamiątek. Na każdej edycji Korony były do zdobycia medale, które po połączeniu stworzyły piękną rozetę, natomiast podczas Pajdy Chleba, na najlepszych kolarzy czekał ogromny wieniec chlebowy.
Jak co roku, również w 2021 nie mogło mnie oczywiście zabraknąć na starcie wyżej wymienionych wyścigów, zacznijmy więc od początku.
Na pierwszy ogień poszła sobotnia Korona Gór Sowich, tym razem o trochę mniej wymagającej trasie niż zwykle ale mimo wszystko zawierającą prawdziwe górskie przeszkody w postaci podjazdów pod Myśliszów (dwukrotnie), Przełęcz Woliborską oraz Przełęcz Srebrną. Start i meta w Ostroszowicach.
Od rana piękna pogoda, z każdą godziną słońce grzało coraz bardziej. Nieliczne chmury na niebie zapowiadały gorące ściganie, nie było nawet, znanego z poprzednich edycji tego wyścigu, mocnego wiatru.
Równo o godzinie 10:00 ruszyliśmy na trasę, peleton nie był duży, coś koło 70 zawodników, ale każdy miał tu ochotę na dobry wynik i jakąś strategię w głowie. Po kilku kilometrach zapoznawczych przyszedł czas na pierwszy Myśliszów, podjazd niedługi - jakieś 1,5 kilometra ale bardzo konkretnie nachylony. Od podnóża idzie ogień, grupa dzieli się na mniejsze, do przodu wyskakuje dwójka zawodników, reszta zwiera szyki i tworzy coś w rodzaju grupki pościgowej, gdzie jestem też i ja.
Szybki zjazd i w zasadzie już po chwili zaczynamy podjazd dnia, czyli słynną Przełęcz Woliborską. Jak nie masz nogi to po prostu tu cierpisz, ta góra ma w sobie coś takiego, że masz wrażenie że się nie kończy, kolejne zakręty w lesie idą bardzo topornie. Poza wspomnianą dwójką, do przodu odjeżdża jeszcze dwóch innych zawodników, ja jadę w grupce trzeciej, jest nas trzech, wszyscy z kategorii M30. Mocno i równo wjeżdżamy w końcu na szczyt i już w zasadzie wiemy, że to między sobą ustalimy miejsca na podium naszej kategorii. Sytuacja idealna i dobrze, bo przed nami dość krótki podjazd na Przełęcz Srebrną, a następnie już długi płaski odcinek, gdzie największymi trudnościami są wszechobecne dziury.
Tu grupka się trochę zjeżdża i suma sumarum sytuacja wygląda tak, że z przodu kręci dwóch zawodników, za nimi goni jeden samotny kolarz, a następnie jesteśmy my w piątkę. Delikatnie mówiąc nie lecimy w trupa, spokojnie po zmianach, każdy chce zachować siły na drugi tego dnia Myśliszów. Moja strategia była bardzo prosta, jako że na metę był 2,5 kilometrowy zjazd i sama kreska również była usytuowana w dół moją jedyną szansą było odłączenie się na podjeździe i samotny zjazd do Ostroszowic. W głowie wszystko było rozplanowane idealnie, nogi też były żeby to wykonać...
Jednak jak to w sporcie bywa, nie wszystko układa się po naszej myśli. W momencie gdy chciałem zaatakować moje uda przeszyły skurcze, cały plan wziął w tym momencie w łeb i trzeba było wejść w tryb awaryjny, czyli po prostu wjechać to z moimi rywalami. Chwila kręcenia w dziwnej pozycji z kolanami na zewnątrz, możliwie maksymalne zwiększenie kadencji i jakoś się udało.
Z jednej strony ulga, bo znowu byliśmy we trzech więc podium pewne, z drugiej ogromny niedosyt, bo na finiszu z górki, z moją masą byłem raczej bez szans - fizyki nie oszukasz.
Na mecie stało się dokładnie tak jak myślałem i kreskę przekroczyłem jako trzeci zawodnik w kategorii M30, chociaż muszę przyznać, że drugie przegrałem minimalnie.
Fajnie, byłem na Koronie Gór Sowich już piąty i czwarty, nareszcie przyszedł czas na upragnione podium. Elegancki medal uzupełnił piękną rozetę, a zestaw piwka rzemieślniczego sugerował udany wieczór. Fajne ściganie, w super towarzystwie i z dobrym wynikiem - sobota zaliczona zdecydowanie na plus.
Następnego dnia przyszedł czas na tradycyjne ściganie w Jaworze, na Dużej Pajdzie Chleba.
Po prostu nie mogłem odpuścić ścigania po Pogórzu Kaczawskim,
które znam i bardzo lubię. Trasa bardzo ciekawa, do szczęścia brakowało tylko
finiszu na podjeździe ale nie można mieć wszystkiego. Po szybkim wyjeździe z
Jawora czekał kąśliwy podjazd na Chełmiec, potem zjazd, trochę płaskiego i już krótka
ale ostra wspinaczka na Stanisławów, z którego z kolei prowadził długi zjazd.
Następnie krótki pofałdowany odcinek, po którym następował już podjazd dnia czyli
słynny Bogaczów, ze swoją ostrą końcówką. Po tym podjeździe czekała jeszcze
krótka górka w Pomocne, a potem już zjazd i długi, płaski dojazd do Jawora.
Meta usytuowana była na rynku, a prowadził do niej delikatny brukowany podjazd.
Na starcie stanęło chyba trochę więcej zawodników niż dzień wcześniej, a pogoda zachęcała do ścigania. Z Rynku start honorowy za autem, a po wyjeździe z miasta barwny peleton wziął się do pracy i od razu można było poczuć tempo wyścigowe. Na Chełmiec nie trzeba było długo czekać więc w zasadzie selekcja grupy przyszła bardzo szybko. Z początku nie mogłem złapać odpowiedniego rytmu, męczyłem się okrutnie pod tą górkę, tempo było mocne i na szczycie zameldowaliśmy się w 11-osobowej grupce. Nikt nie zamierzał odpuszczać, na bardziej płaskim odcinku i dalej na zjeździe tempo wciąż było bardzo mocne i nie bardzo było gdzie złapać porządny oddech.
W ten sposób zaczęliśmy ostry podjazd na Stanisławów i tu doszło do kolejnego podziału naszej grupy, odjechało od nas kilku zawodników, którzy mocno podkręcili tempo na najbardziej stromym odcinku. Po długim zjeździe, na którym nie było, na szczęście, większych przygód, sytuacja wyglądała tak, że z przodu kręciły trzy osoby w zasięgu wzroku i za nimi cała nasza 9-osobowa grupka. Wiedzieliśmy, że współpraca w ucieczce będzie bardzo dobra, bo każdy był tam z innej kategorii wiekowej.
Płaski odcinek przeleciał bardzo szybko i już zaczynaliśmy podjazd dnia, czyli Bogaczów. Nogi w tej chwili były takie sobie i w momencie kiedy poszedł atak trójki zawodników z naszej grupki niestety skapitulowałem i nie pojechałem z nimi. Z przebiegu czasu oczywiście żałuję, bo dosłownie chwilę później nogi zaczęły inaczej kręcić, wyszedłem na czoło grupki i podkręcałem tempo. Było to już jednak za późno i kolejna trójka nam odjechała. Niestety to takie chwile kiedy jesteś na siebie zły ale już nic nie możesz zrobić. Goniliśmy jeszcze mocno po zmianach zarówno na ostatniej hopce, zjeździe, jak i na płaskim dojeździe do Jawora ale wciąż utrzymywał się ten sam dystans do uciekinierów i wjeżdżając już do Jawora było jasne, że ich nie dogonimy.
Finisz, jak wcześniej pisałem, znów kompletnie nie dla mnie, na bruku telepie mną strasznie i z naszej piątki wpadam na metę jako trzeci, co daje mi w sumie czwarte miejsce w kategorii M30. Nie ma co - czwarte miejsce zaczyna mnie trochę prześladować, bo to już kolejne miejsce tuż za podium w tym sezonie ;) Open jestem dziewiąty i muszę przyznać, że jestem z tego wyścigu zadowolony, szczególnie jak przeanalizowałem cyferki, bo te były konkretne i tłumaczyły mocne zmęczenie nóg.To były bardzo fajne dwa dni ścigania, przy dobrej pogodzie i w fajnym towarzystwie. Pogoda dopisała, trasy były selektywne, organizacyjnie nie było się do czego przyczepić. No może jedynie te mety mogłyby być usytuowane trochę inaczej ale to tylko z mojej perspektywy, zwycięzcy pewnie myślą inaczej ;)
Mam nadzieję, że za rok znów wrócę na Grody Piastowskie dla Amatorów., bo te wyścigi mają wyjątkowy klimat.
Mikołaj, dalej robisz komy za autobusami ?
OdpowiedzUsuń