Zapach kwiatów i wszechobecna zieleń.
Tak miało być, jednak pogoda w ubiegły weekend postawiła zrobić psikusa i zamiast tego mieliśmy zapach deszczu, wszechobecną wilgoć, chłód, a nawet mgłę.
Nawet nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że to właśnie w ten weekend rozgrywane były Grody Piastowskie dla amatorów. Impreza górska, wymagająca, ale i dająca wiele satysfakcji uczestnikom. Dwa osobne wyścigi, które w tym roku dodatkowo ujęte były klasyfikacją generalną, więc można było je traktować po prostu jako kolejne etapy. Mój cel na ten weekend był prosty – pudło w generalce.
Na pierwszy ogień czekała Korona Gór Sowich ze startem i metą w Piławie Górnej. Podróż autem w Góry Sowie to nie było nic przyjemnego, w zasadzie cały czas padał rzęsisty deszcz i dopiero na krótko przed startem warunki zaczęły się trochę poprawiać. Siedzenie w aucie, przypinanie numerów startowych i wypatrywanie końca deszczu to chyba wspólna rzeczywistość tego dnia dla wszystkich uczestników.
Nie da się ukryć, chęci do jazdy na rowerze były znikome, ale jak to się popularnie mówi: „nie dla kolarza, słońce i plaża” więc trzeba było wziąć się w garść i po krótkim szykowaniu, punkt 12:00, stanęliśmy na mokrym starcie wyścigu. O dobrej rozgrzewce nie było mowy, pozostała nadzieja, że start nie będzie bardzo mocny, bo do pierwszego konkretnego podjazdu było aż ponad 20 kilometrów.
Co tu dużo pisać, nadzieja ta była bardzo zgubna… Od startu ruszyły ataki, a tempo było na tyle mocne, że w zasadzie już u podnóża podjazdu pod Srebrną Górę byłem całkiem mocno ujechany. Cały ten odcinek bezskutecznie próbowałem złapać swój rytm.
Przyszła pora na słynny podjazd pod Przełęcz Srebrną, miejscami sztywny, po denerwującej kostce. Jeśli nogi nie pracują tu właściwie to męczysz się okrutnie. Tak też było w moim przypadku, pierwszą część podjazdu wjeżdżało mi się bardzo ciężko i musiałem odpuścić próbę jazdy z czołówką wyścigu. W ten sposób kilka osób odjechało, jednak był to na tyle szczęśliwy dla mnie odjazd, że z mojej kategorii był tam tylko jeden zawodnik, podium było więc wciąż w zasięgu.
Przyszła pora na słynny podjazd pod Przełęcz Srebrną, miejscami sztywny, po denerwującej kostce. Jeśli nogi nie pracują tu właściwie to męczysz się okrutnie. Tak też było w moim przypadku, pierwszą część podjazdu wjeżdżało mi się bardzo ciężko i musiałem odpuścić próbę jazdy z czołówką wyścigu. W ten sposób kilka osób odjechało, jednak był to na tyle szczęśliwy dla mnie odjazd, że z mojej kategorii był tam tylko jeden zawodnik, podium było więc wciąż w zasięgu.
W drugiej części podjazdu jechało mi się już znacznie lepiej, złapałem jakiś sensowny rytm, zebraliśmy się w kilka osób i wspólnie pokonywaliśmy kolejne kilometry aż do drugiego konkretnego podjazdu na trasie, czyli Przełęczy Woliborskiej. Tutaj wrzucam swoje komfortowe tempo, przez dużą część prowadząc naszą grupkę. Nie podkręcam, jadę równiutko i dość sprawnie wjeżdżamy na szczyt.
Zaczynamy zjazd, którego tego dnia bałem się najbardziej. Mokro, mgła, a ja na kołach karbonowych ze szczękami – trzeba uważać, bo moment nieuwagi może skończyć się bardzo źle.
Robią się różnice, odjeżdża nam trochę Maciej z M40 wraz z Danielem z mojej kategorii. Trzeba gonić ale nie bardzo jest jak. Na dole strata nie jest duża, jedziemy we trzech widząc dwóch „uciekinierów”.
I pomimo, iż do mety było jeszcze całkiem sporo kilometrów, nie udaje nam się ich „skasować”, na kreskę wpadam jako 3 zawodnik w M30 mając ledwie 15 sekund straty do pierwszego miejsca. Jest OK. Pora ogarnąć sprzęt, odwiedzić podium, wypić kawkę i z fajnymi nagrodami udać się już w kierunku Jawora, gdzie dzień później odbędzie się Jaworska Pajda Chleba.
Tu na uczestników czekały dwa dystanse, jako że ten krótszy wygrałem już dwa razy i dodatkowo do generalki Grodów liczył się dystans dłuższy, nie mogłem podjąć innej decyzji niż start na wersji z dwoma pętlami po Pogórzu Kaczawskim.
Od rana zimno, wilgotno ale przynajmniej bez deszczu. Chęci do jazdy podobne do tych z soboty ale lubię bardzo ten wyścig i jego trasę.
Zawodników na rynku sporo więcej niż dzień wcześniej, co oznaczało że lekko nie będzie i tak też było. Od startu znów ataki, natomiast pierwszy podjazd na trasie był dużo szybciej niż w sobotę więc w zasadzie po kilku kilometrach mieliśmy już konkretną selekcję. Niestety znów odpuszczam pierwszą grupkę zostając w drugiej, gdzie kręciło mniej więcej 10 osób. W głowie miałem obronę trzeciego miejsca w klasyfikacji generalnej i jechałem tak, aby ten cel spełnić.
Od rana zimno, wilgotno ale przynajmniej bez deszczu. Chęci do jazdy podobne do tych z soboty ale lubię bardzo ten wyścig i jego trasę.
Zawodników na rynku sporo więcej niż dzień wcześniej, co oznaczało że lekko nie będzie i tak też było. Od startu znów ataki, natomiast pierwszy podjazd na trasie był dużo szybciej niż w sobotę więc w zasadzie po kilku kilometrach mieliśmy już konkretną selekcję. Niestety znów odpuszczam pierwszą grupkę zostając w drugiej, gdzie kręciło mniej więcej 10 osób. W głowie miałem obronę trzeciego miejsca w klasyfikacji generalnej i jechałem tak, aby ten cel spełnić.
Do przejechania zostały dwie rundy ze sztywnym, krótszym podjazdem do Stanisławowa oraz dłuższym, ale raczej równym, w Bogaczowie, przedzielone długim zjazdem w lesie. Pierwsza runda poszło na tyle mocno, że przed drugim podjazdem mieliśmy pierwszą grupkę już na widelcu. Zabrakło niewiele żeby do nich dojechać ale jednak zabrakło i w tym momencie tempo już trochę siadło. Było raz szybciej, raz wolniej ale stało się w zasadzie jasne, że mniej więcej w takim składzie dojedziemy na metę.
Tak też było i pomimo, iż czołówka nam dość mocno odjechała to i tak każdy miał ochotę na zajęcie jak najlepszego miejsca z naszej grupy. Płaski dojazd do Jawora to ciągłe ataki, kasowanie i poprawianie, interwał za interwałem. Nie udało się jednak ostatecznie podzielić całej tej grupki.
Postanowiłem spróbować swoich szans z długiego finiszu, bo na typowym sprinterskim pojedynku na kostce nie miałbym żadnych szans. Trzeba przyznać, że było to skuteczne posunięcie, bo ostatecznie kreskę przecinam drugi z naszej grupki i w sumie na wyścigu zgarniam 4 miejsce w M30.
W generalce udaje się nadrobić kilka sekund do Daniela, to jednak za mało żeby przeskoczyć na drugi stopień podium i klasyfikację generalną całych Grodów Piastowskich kończę na 3 miejscu w kategorii M30.
To był bardzo fajny weekend, kawał dobrego, dynamicznego ścigania. Szkoda, że takich imprez w tej części Polski jest tak mało. Wysoki poziom sportowy w połączeniu z ciężkimi warunkami pogodowymi stworzyły arenę do super zabawy.
Forma spokojnie rośnie, tyle że nie będzie za bardzo gdzie sprawdzić, jak noga zakręci po górach w najbliższym czasie.
Trzeba też przyznać, że organizator stanął na wysokości zadania i stworzył fantastyczne warunki do ścigania, okraszone super oprawą na dekoracjach i fajnymi nagrodami. Ogólnie atmosfera podczas całego weekendu była fantastyczna.
Za rok, znów będzie to punkt obowiązkowy w kalendarzu , miejmy nadzieję że maj w 2024 będzie łaskawszy.
Za rok, znów będzie to punkt obowiązkowy w kalendarzu , miejmy nadzieję że maj w 2024 będzie łaskawszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz