Ślężański Mnich 2017

Tradycyjnie wypadałoby zacząć znaną kolarską sekwencją, że kto nie był w Sobótce, ten nie zaczął sezonu ale jest to tak oklepane, że jednak tego nie napiszę... Czy ja to jednak napisałem ? ;)

Start / Meta
Nie wiem od czego zacząć... Może od tego, że w tym roku wyjątkowo, Sobótka nie była dla mnie żadnym celem, nawet tym najmniej priorytetowym. Pojechałem do Sobótki dobrze się bawić, poczuć znów atmosferę ścigania, spotkać się z kolarskimi przyjaciółmi i zaliczyć tradycyjną rundę przez Przełęcz Tąpadła już po wyścigu.

Nasza Teamowa ekipa
Ktoś napisze - jak można pojechać bez celu zrobienia dobrego wyniku, że to takie niesportowe itd... No jest tu trochę racji, każdy kto już startuje w wyścigu ma w głowie dobry rezultat i chce się pokazać mimo wszystko z jak najlepszej strony. Też coś takiego miałem, założyłem sobie, że co by się nie działo, na ostatniej rundzie, na podjeździe pod Garncarską, od samego dołu przeprowadzę atak i będę chciał dojechać na metę przed peletonem. Czy mi się to udało ? O tym już za chwilę.

W tym roku na starcie stanęło około 1000 amatorów !! Za organizację wziął się m.in. Bartek Huzarski, który sam na trasie sprawdził formę amatorów w kategorii M30. Warto podkreślić obecność sponsorów, największy w tym roku to firma Nexelo, której zielony balon przekraczaliśmy na linii mety.

Garncarska po pierwszej rundzie (fot. Kacper Gargasiewicz)
Najpierw wyjaśnijmy sobie jedno, nie liczyłem na świetny wynik z dwóch powodów, całą zimę nie przeprowadziłem żadnego treningu, gdzie byłyby jakieś tempówki czy interwały. Moja sytuacja w życiu osobistym spowodowała, że w zasadzie mogłem tylko jeździć na rowerze, a nie trenować, a i to było dość skomplikowane, nie było mowy o przemyślanym zimowym treningu, jak co roku. Tak więc od grudnia do końca marca, praktycznie ani razu nie odwiedziłem swojej strefy beztlenowej. Co to oznacza w kontekście jazdy w Ślężańskim Mnichu wie każdy kto tu startował :)

Start w Sobótce miał więc być zabawą ale jednocześnie miał mi pokazać w jakim jestem miejscu i jak dalej pokierować swoim treningiem. Wszak najwyższe cele startowe dopiero przede mną i teraz mam sporo czasu na spokojne i uczciwe potrenowanie. Kolejne starty dopiero w czerwcu, a te najważniejsze w sierpniu i wrześniu, trochę czasu mam...

Nie spodziewałem się takich tłumów w biurze zawodów i suma sumarum zamiast się rozgrzać po prostu wjechałem w swój sektor startowy, mało tego i tak już stałem dość daleko i wiedziałem, że od startu będzie trzeba gonić czołówkę. W mojej grupie startowej 250 osób - szok !!

3..2..1.. start
Tak jak się spodziewałem od razu poszedł ogień i musiałem gonić. Za każdym razem kiedy już dojeżdżałem do pierwszej grupy ktoś tam przyspieszał, naciągał grupę i tak wisiałem na szelkach przez prawie całą pierwszą rundę. Ostatecznie ktoś puścił koło, a ja już nie miałem sił żeby przeskakiwać i czołówka odjechała. Utworzyliśmy niewielką grupę ale ładnie współpracowaliśmy więc była wciąż nadzieja na całkiem dobre ściganie. Na pierwszej rundzie miałem średni puls 177, więc nie była to niedzielna przejażdżka.

Naciąganie na Garncarskiej (fot. Kasia Rokosz)
Jechaliśmy zgodnie i w efekcie na drugim kółku doszliśmy liczną grupkę, która również odpadła od czołówki M3. Tempo trochę spadło ale było na tyle dobre, że pod koniec wyścigu doszliśmy jeszcze drugą grupkę z kategorii M2.
Zrobiła się nas pokaźna, kilkudzisięcioosobowa grupa, więc można było pobawić się w jakiś fajny finisz. No i zrobiłem dokładnie to co sobie założyłem, czyli jak tylko skręciliśmy na Garncarską przeprowadziłem maksymalny atak bokiem. Bez kalkulacji i oszczędzania, ze mną skoczyło dwóch zawodników i to było mi bardzo na rękę, bo na szczycie podjazdu mogliśmy dokręcać na zjeździe i nie dać się złapać. Udało się dojechać tak do samej mety czując z tyłu oddech grupy goniącej. Ostatecznie, z naszej trójki przekroczyłem linię mety jako drugi.

Normalnie byłbym na siebie zły, w końcu uciekła mi czołówka, nie dałem rady z nimi jechać. Jednak patrząc na moje zimowe treningi i to jak przejechałem końcówkę wyścigu, jak również patrząc na średnie prędkości, mogę być tylko zadowolony.
Wiem w jakim jestem miejscu, wiem na co muszę położyć największy nacisk, nic tylko trenować :)

Udany atak na ostatniej rundzie, z tyłu duża grupa wygłodniałych hartów ;) (fot. Kasia Rokosz)
Jeszcze kilka słów o organizacji i kulturze ścigania. O dziwo w tym roku kultura jazdy w peletonie była o niebo lepsza niż w latach ubiegłych, nie kojarzę żadnej dużej kraksy, nie było zajeżdżania drogi, przypadkowych rybek itd. Normalnie szok, pozytywny szok :)

Finisz Elity i Paweł Franczak jako zwycięzca
Fajnie, że start podzielony został na grupy wiekowej, fajnie, że co roku takie imprezy przyciągają kolejnych sponsorów. W tym roku była to na przykład firma Nexelo, której wielki balon był jednocześnie metą. Będzie trochę prywatny ale właśnie z firmą Nexelo złapałem bardzo fajny kontakt, czują kolarstwo, a fakt że sponsorują takie wyścigi jak Mnich, przekazują nagrody itd, zasługuje chociaż na kilka słów wspomnienia w relacji. Pamiętam jak zaczynałem jeździć na szosie, jakiekolwiek nagrody były wtedy tylko w MTB, teraz to się zmienia, w dużej mierze jest to zasługa ogarniętych organizatorów oraz właśnie sponsorów. Z mojej strony więc wielkie dzięki dla Nexelo i zachęcam do polubienia ich fanpage.

1 komentarz:

  1. Najważniejsze to wiedzieć ile można od siebie wymagać. Dobrze, że sam sobie skrzydeł nie podcinasz tylko po prostu wiesz na co Cię stać. Następnym razem będzie lepiej ;)

    OdpowiedzUsuń