Kreteńska przygoda

Taka w tym roku wyniknęła sytuacja, że w momencie kiedy wszyscy szlifują już formę i ostatecznie szykują nogę pod starty, mi wypadł okres regeneracyjny. Zostaliśmy bowiem z żoną zaproszeni na wielkie greckie wesele przyjaciółki, które odbywa się na Krecie. Z powodów głównie finansowych nie było opcji zabrania roweru, tanie linie lotnicze są tanie dopóki nie zabiera się bagażu ;)
Z początku, z czysto sportowego powodu, obawiałem się tego wyjazdu, ale z czasem stwierdziłem że przyda mi się taki reset, szczególnie że w życiu prywatno-zawodowym ostatnio miałem po prostu natłok pracy i całą masę stresu.

Oczywiście przezorny, zawsze ubezpieczony, więc zabrałem ze sobą chociaż strój kolarski, licząc że uda się na miejscu pożyczyć jakikolwiek rower, tak tylko żeby chociaż coś nogą przekręcić.



No i dojechaliśmy. Już na miejscu zobaczyłem że Kreta płaska nie jest. Jako że nie miał to być wyjazd rowerowy to nie zrobiłem klasycznego researchu, który zwykle opiera się na fotkach z google street view i dokładnej analizy segmentów na Stravie w danym miejscu. Jeszcze nie wylądowałem na plaży, a już z hotelowego balkonu widziałem piękną górę, na którą prowadziły kręte serpentyny. Co wtedy przeszło przez moją głowę ? Oczywiście tylko jedno – muszę tam wjechać ;)



Dla danych geograficznych odnotuję tylko fakt, iż mieszkałem w północno-wschodniej części wyspy – w Malii. W szczycie sezonu jest to mekka brytyjskiej młodzieży, która przyjeżdża tu tylko w jednym celu – aby imprezować. Na szczęście teraz nie ma sezonu i panuje tu względny spokój. Okolice są dość surowe jeśli chodzi o przyrodę, dużych drzew praktycznie nie ma, są jakieś gaje oliwne, bananowce, kaktusy i krzaki. Mniej więcej 25 stopni ciepła w powietrzu i 20 stopni w wodzie – jak dla mnie idealnie.

Oczywiście z założenia miały to być wakacje z rodzinką, bez treningów ale udało się wynegocjować z żoną trzy krótkie – dwugodzinne treningi, pozostało więc namierzyć jakąś wypożyczalnię rowerów. To nie było trudne – gorsze były negocjacje... Hello my friend, I’ve got a special deal for You – to można usłyszeć  tu na każdej uliczce ale jak przychodzi do konkretów to niestety w euro żaden "special deal" nie jest dla nas atrakcyjny ;)





Ostatecznie udało się załatwić całkiem dobre warunki, rower udało się wybrać całkiem niezły jak na to, co stało w „stajni” tej wypożyczalni. Ciężki trekking KTM z wyjechanym przednim amorem ale w miarę działającymi hamulcami i przerzutkami ;) Bez tragedii – nie przyjechałem tu przecież kosić lokalnych KOM-ów ;) Dodatkowo dostałem też rowerowe zamknięcie i trochę za duży kask rowerowy.

Od razu kilka rad jak jedziecie gdzieś i zamierzacie pożyczyć rower:
  • Weźcie ze sobą bidon, najlepiej z koszykiem (ja musiałem zadowolić się butelką wody wyciąganej z kieszonki)
  • Pamiętajcie o mocowaniu do licznika
  • Sprawdźcie dokładnie stan ogumienia i działanie przerzutek zanim wyjedziecie rowerem z wypożyczalni.



Nareszcie nadszedł ten moment kiedy mogłem na pożyczonym rumaku wyjechać w krótką trasę. Na pierwszy ogień oczywiście poszedł wspomniany podjazd, czyli trasa ze Stalidy do miejscowości Machos. Jechało się dziwnie, rower ciężki, na nogach zwykłe trampki, kask zsuwający się do tyłu. O stylówie można zapomnieć, ale przecież nie to jest najważniejsze. Dodatkowo trafiłem akurat na lekki sztorm, chyba najbardziej obrazowe opisanie tego jak wiało to fakt, iż w momencie gdy chciałem puścić klasycznego „smarka”, zamiast do tyłu poleciał on jakieś trzy metry w przód (to była akurat chwila z wiatrem w plecy). Cały podjazd jest bardzo przyjemny, maksymalnie kilka procent nachylenia i spokojny trawers szosą wzdłuż szerokiego zbocza, wiatr powodował jednak sytuację, że na jednej serpentynie czułem się jakbym pokonywał 20% nachylenia, a na kolejnym w zasadzie jakbym prawie zjeżdżał ;) Wisieńką na torcie jest ostatnia serpentyna, z której roztacza się genialna wręcz panorama na kreteńskie wybrzeże. Oczywiście Grecy zdają sobie sprawę z piękna tego miejsca, więc dodatkowo postawili tam klasztor i małą, protestancką kapliczkę – coś pięknego.


Po zdobyciu góry pojechałem trochę w głąb wyspy – jak się okazuje dalej są regularne góry z kolejnymi podjazdami - po czym zawróciłem, zjechałem i raz jeszcze zaliczyłem opisywany podjazd.
Jak na pierwszy dzień wyszło bardzo fajnie, dwie godzinki i 900 metrów przewyższenia na 50 kilometrach. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie okazało się wieczorem, że Garmin tradycyjnie zwariował po zmianie czasu i skasował mi całą tą aktywność…

Kolejny trening dwa dni później, tym razem już poszperałem trochę na Stravie i postanowiłem posmakować trochę prawdziwych gór. Od razu z Malii skierowałem się na ciężki, 11-kilometrowy podjazd do miasteczka Krasi. Oj było zdecydowanie ciężej niż w Mochos. Tutaj w większość przypadków 10% nachylenia, nie ma też tak spektakularnych widoków, jest za to znacznie więcej serpentyn i kozy które stoją na skałach i ze znudzeniem w oczach patrzą na mnie przeżuwając kolejne porcje trawy.
Kiedy wreszcie zdobywam szczyt, okazuje się że przez chwilę jest lekko w dół, po czym mamy kolejne 9 kilometrów z nachyleniem bliskim 10%. Normalnie raj dla mnie ;) Dodatkowo z każdym kolejnym kilometrem pojawiają się coraz bardziej obłędne widoki z morzem daleko w tle i piękną kotliną górską na pierwszym planie. Jest tak urokliwie, że muszę mocno walczyć ze sobą żeby nie stawać na robienie fotek. Wiedziałem, że będę wracał tą samą trasą więc lepiej porobić foty na zjeździe. Zmęczony, po ponad godzinie jazdy zdobywam przełęcz i jestem w tzw. Lasithi Plateau, czyli rozległym płaskowyżu, gdzie uprawia się owoce. Wszystko leży mniej więcej na wysokości 1000 m n.p.m więc jakby nie patrzeć po 30 km w nogach mam na Garminie już bardzo konkretne przewyższenie.

https://www.strava.com/activities/559217194
 

Oglądam te niezwykłe panoramy i w wielu miejscach widzę kolejne serpentyniaste szosy, na kolejne fascynujące zbocza. Już wiem, że jest to wyborny wręcz teren na fajnego roadtripa i do moich marzeń dorzucam przyjazd tu na co najmniej tydzień z moim Ridleyem i eksplorację Krety już tak jak nakazuje „sztuka kolarska” ;)

Zjazd z powrotem tą samą drogą mija zdecydowanie za szybko ale przynajmniej udało się zmieścić w planowanych 2 godzinach.


Przedostatni trening to powrót na podjazd do Mochos i założenie zrobienia treningu specjalistycznego, czyli podjazdy progowe. W zasadzie podjazd na to idealny, bo można pokręcić około 20 minut cały czas pod górę przy równym nachyleniu. Pierwsze powtórzenie jadę bardzo mocno, na tyle mocno że doganiam grupę szosowców, rzucam zdawkowe „HI” i im odjeżdżam. Ich miny – bezcenne ;) Pojechałem prawie na maksa, a starczyło to tylko na TOP 15 wyników na Stravie – no cóż, bez szosy ciężko zaistnieć w wirtualnym świecie KOMów :P Tego dnia zrobiłem jeszcze dwa podjazdy w okolicy progu i zjechałem do hotelu.
https://www.strava.com/activities/562426965
 
Na deser, kiedy już musiałem oddać rower, postanowiłem pojechać do wypożyczalni bardzo na około, oczywiście przez góry. Zaliczyłem po raz kolejny podjazd do Krasi i potem przejechałem do Mochos, żeby sprawnie zjechać do Stalidy i oddać rower. Lekko tym razem nie było, bo zmieniła się pogoda, zaczęło bardzo mocno wiać z gór i popadał deszcz. Ja się tym nie zraziłem i pomimo tego wiatru poprawiłem swój najlepszy czas na tym podjeździe - a jest co robić, bo trzeba było kręcić prawie 40 minut cały czas pod górę.
https://www.strava.com/activities/562924968

Morał z tej opowieści jest jeden, nigdy nie mów nigdy i zawsze zabieraj ze sobą strój kolarski, bo nie znasz dnia ani godziny kiedy wjedziesz na jakiś mega fajny podjazd, zrobisz mega fajne foty i po prostu będziesz bardzo szczęśliwy.

Każdemu polecam Kretę w maju – to kolejna super miejscówka na rower o tej porze roku. Nie trzeba jeździć na Majorkę, czy Teneryfę, gdzie jest znacznie drożej. Fajnie jest poczuć lato już pod koniec kwietnia i posmakować tutejszych, genialnych wręcz, pomidorów i bananów. O specjałach greckiej kuchni nie wspominam, bo to temat na osobny wpis ;)

Jeśli chodzi o cyferki to wygląda to całkiem spoko jak na wyjazd w pełni regeneracyjny:
dystans: 182 km
czas: 7h 50 min
przewyższenie: 3816 m

2 komentarze:

  1. byłem, też w maju, w hersonisos; i tam jest takie bogactwo epickich dróg, że mam nadzieje wrócić tam niebawem, ale już typowo z rowerem.

    OdpowiedzUsuń