Jubileuszowa Pętla Beskidzka

Pętla Beskidzka... te dwa słowa budzą w mojej głowie tyle emocji, że ciężko to wyrazić w kilku zdaniach. Jednak tym razem jest okazja, bo już 2 lipca odbędzie się jubileuszowa, dziesiąta już, edycja tego pasjonującego wyścigu.


Na początek trochę historii... Zacząłem bawić się w kolarstwo w 2008 roku i wtedy też po raz pierwszy wystartowałem w Pętli Beskidzkiej. Był to mój absolutnie pierwszy kontakt z górami (rowerowy rzecz jasna), mieszkając na stałe w płaskim jak stół, Poznaniu, doznałem totalnego szoku, kiedy na słynnych płytach Koczego Zamku musiałem się poddać i wejść końcówkę tego podjazdu z buta. Tego dnia szoku doznawałem jeszcze kilka razy, szczególnie gdy przed moim przednim kołem jak grzyby po deszczu wyrastały kolejne ścianki i jak rywale mijali mnie w dwa razu szybszym tempie.

Tak zaczynałem ;)
Oj była to ciężka lekcja kolarstwa. Oczywiście nie pierwsza i nie ostatnia, kolejne miałem na kolejnych Pętlach, jak mówi stare przysłowie "co Cię nie zabije to Cię wzmocni", ja się nie poddawałem i w kolejne lata dumnie stawałem na starcie Pętli, wtedy jeszcze było to w Istebnej. Do dziś pamiętam porwanie się na średni dystans, wtedy to było chyba 125 km i totalne odcięcie spowodowane odwodnieniem na jednym z ostatnich podjazdów, gdzie dostałem takich skurczy, że po prostu spadłem z roweru i jakiś miły gospodarz przenosił mnie na rękach na trawiaste pobocze, gdzie przez jakieś 20 minut dochodziłem do siebie ;)

Jeszcze nie wiedziałem co się czai za zakrętem ;)
Jak widzicie, dla mnie Pętla Beskidzka to kawał historii i wiele różnych anegdot, jak by nie patrzeć startowałem tu już w 8 edycjach, więc prawie od samego początku. Dzięki temu widziałem też jak ten wyścig ewoluował. Tutaj wielkie brawa należą się Wieśkowi Legierskiemu, który wykonał kawał świetnej roboty, a wiem dobrze, że napotkał wiele kłód pod swoimi nogami.

Bolesne początki... bardzo bolesne ;)
Na samym początku Pętla to był maraton szosowy rozgrywany w grupach startowych, organizator szybko jednak doszedł do wniosku, że takie ściganie to nie jest prawdziwe kolarstwo i stawał na rzęsach aby rozegrać start wspólny. Pomimo iż wielu pukało się wtedy w głowę, udało się to zrealizować, a dziś mało że mamy wyścig ze startu wspólnego, to jeszcze po całkowicie zamkniętej rundzie.
Z tej okazji chciałbym złożyć tutaj serdeczne podziękowania dla całej ekipy Road Maraton, za to jak to teraz wygląda, za te lata ciężkiej pracy, które doprowadziły do tego, że na starcie w Wiśle staje śmietanka polskiej szosy amatorskiej, a poziom sportowy z roku na rok rośnie w niesamowitym tempie.


Nie przynudzając jednak zbytnio, słów kilka o tegorocznym wyścigu. Będzie to swoisty powrót do korzeni i oprócz klasycznego ścigania na dystansie około 100 km po zamkniętych dla ruchu samochodowego rundach, odbędzie się także ściganie bardziej maratońskie na dystansach 155 oraz 230 kilometrów, oparte na klasycznych pętlach z 2006 roku.
Każdy kto ukończy tegoroczne zmagania, tak jak na pierwszych edycjach, otrzyma specjalny, pamiątkowy medal wykonany z drewna z napisem Finisher (tak - ja już taki posiadam ;)


Co tu dużo pisać, jak nie masz planów na przyszły weekend, warto pojawić się w Wiśle i wziąć udział w Pętli Beskidzkiej, a dzień później zmierzyć się z samym sobą i z rywalami podczas drugiej edycji Czasówki na Zameczek.
Ja tam będę, więc może się spotkamy :) Tylko wciąż biję się z myślami jaki dystans wybrać :)

Wszystkie potrzebne informacje i szczegóły jak zwykle na stronie organizatora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz